Rodzina generała Józefa Zachariasza Bema

Najbliższa rodzina generała Józefa Zachariasza Bema i ich potomkowie. Studium oparte na metrykach stanu cywilnego

Studium to jest opracowaniem genealogicznym opartym na parafialnych metrykach urodzeń, małżeństw i zgonów, oraz na aktach stanu cywilnego i innych dokumentach wydanych ówcześnie przez miejscowe władze, dotyczących najbliższej rodziny generała Józefa Bema (1794–1850). Rodzina była liczniejsza niż dotychczas podawano w literaturze poświęconej życiu Generała. Z rodziców, Andrzeja Bema i Agnieszki Głuchowskiej, Generał miał starszego brata i cztery siostry, z których jedna zmarła w dzieciństwie, a z macochy, Marianny Ostafińskiej, kolejnych dwóch przyrodnich braci i co najmniej osiem przyrodnich sióstr, z których trzy zmarły w wieku dziecięcym. Synowie Andrzeja nie pozostawili prawych potomków o nazwisku Bem. Pierwsza część studium przedstawia zawikłaną historię tej rodziny, ujawnia scysje, oszukiwanie dzieci przez rodziców, przewlekłe spory sądowe, nieślubne dzieci i ostateczny rozpad majątku po ojcu. Druga część studium to transkrypcje metryk i aktów stanu cywilnego, w znacznej części tłumaczonych z łaciny i rosyjskiego.

Autorami niniejszego studium (plik do pobrania) są : Ryszard Olesiński, Elżbieta Ginalska, Barbara Szarota

 

WIECZÓR W MUZEUM: historia kieleckich osiedli. Krakowska Rogatka

Rogatka

grafika wieczór w muzeum
Termin wydarzenia:
środa, 22.06.2022, 17:00

Rogatki miejskie, nazywane też celbudami funkcjonowały jeszcze na początku XX w. Były to domki rogatkowe przeznaczone dla strażników, którzy pobierali tzw. opłaty kopytkowe za wjazd do miasta i zabezpieczali je przed kontrabandą. Stanowiły one ważne źródło dochodów miejskich. Jedną z kilku powstałych w początkach XIX w. kieleckich rogatek była rogatka krakowska „Przy trakcie Krakowskim”. W związku z całkowitą likwidacją opłat rogatkowych w 1931 r. rogatki miejskie, w tym i rogatka krakowska uległy likwidacji. Obecnie nazwą Rogatki Krakowskiej określa się bliżej nieokreślony teren pomiędzy zbiegiem ulic Jana Pawła II, Ogrodowej, Seminaryjskiej i Wojska Polskiego, a budynkiem Wojewódzkiego Domu Kultury przy ul. Ściegiennego. Jest to jedyne świadectwo funkcjonowania w Kielcach dawnych rogatek miejskich. O nich właśnie opowie opowie Leszek Dziedzic na środowym spotkaniu w Muzeum.

Spotkania”Świętogenu” maj i czerwiec 2022

Zapraszam na spotkania „Świętogenu” do Muzeum Historii Kielc ul. Św.Leonarda 4 na godz.17.00 w dniu 9 maja:

Temat 1 : Pamięć kulturowa czy epigenetyczna. Dziedziczenie traumy i stresów naszych przodków.
wykładowca : Barbara Kocela

Temat 2 : Indeksy z przeglądarki”Świętogenu” przedstawią: Renata Majewska i Maciek Terek

Dnia 6 czerwca br. Temat : Miłość zapisana w pocztówkach. O Izabeli Jastrzębskiej – Węgierkiewicz. Opowie Kornelia Major

zapraszam Kornelia Major

Walne Zgromadzenie

Świętokrzyskie Towarzystwo Genealogiczne „Świętogen” zwołuje w siedzibie Muzeum Historii Kielc ul. Św. Leonarda 4 dnia 4 kwietnia 2022 r o godz. 17.00 w II terminie godz. 17.30 Walne zgromadzenie- Sprawozdawczo- Wyborcze członków .

Za Zarząd :
Kornelia Major
Kielce,dnia 4 marca 2022 r.

Drzewa genealogiczne

Prosimy osoby które mają wykonane „drzewa genealogiczne ” o wypożyczenie ich na wystawę z okazji 15 lecia istnienia naszego „Świętogenu”. Wystawa będzie miała miejsce w Muzeum Historii Kielc ul. Św. Leonarda 4
Informację prosimy kierować na pocztę mailową „Świętogenu „.

swietogen.kielce at op.pl

TERMINARZ SPOTKAŃ W ROKU 2022

W roku 2022 jeśli pozwolą nam obostrzenia sanitarne związane z epidemią Covid-19 to będziemy nadal spotykać się o godz.17.00 w Muzeum Historii Kielc ul. Św. Leonarda 4 :

7 lutego 2022
7 marca 2022
4 kwietnia 2022
9 maja 2022
6 czerwca 2022
lipiec
sierpień
5 września 2022
3 października 2022
7 listopada 2022
5 grudnia 2022

ODWOŁANE SPOTKANIE …

Muzum Historii Kielc odwołuje wszystkie spotkania które w najbliższym czasie mają się odbywać w ich budynku.

Poinformowano mnie, że nasze spotkanie w dniu 6 grudnia br. też zostaje odwołane.

Kornelia Major

Konferencja naukowa „Jak powstawały Kielce? Nowe badania i nowe perspektywy”

14–15 października 2021 r. od godz. 9.00
https://www.facebook.com/events/460483681906843

Serdecznie zapraszamy na konferencję współorganizowaną przez Muzeum Historii Kielc, Instytut Historii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach oraz Wydział Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, która odbędzie się w sali konferencyjnej Ośrodka Myśli Patriotycznej i Obywatelskiej (Kielce, ul. Zamkowa 3).

Rocznica 950-lecia powstania miasta Kielc przypadająca w 2021 r., aczkolwiek umowna i dyskutowana w nauce, nawiązuje do tradycji poprzednich obchodów początków miasta, uroczystości i wydarzeń zorganizowanych w 1971 r. pod hasłem „IX wieków Kielc”. Przyjęto wówczas, że moment ufundowania kolegiaty kieleckiej w 1171 r. przez bpa krakowskiego Gedeona był poprzedzony co najmniej stuletnim okresem zawiązywania się osady i jej stopniowego rozwoju, a przede wszystkim ufundowaniem w – bliżej nieokreślonym czasie – najstarszego kościoła św. Wojciecha. O zorganizowanych wówczas uroczystościach przypomina do dziś nazwa jednej z ważniejszych ulic w mieście: „IX wieków Kielc”. Od tego czasu minęło kolejne pół stulecia. To okazja do ponownej refleksji naukowej nad genezą, początkami i rozwojem „mieściny łysogórskiej”, jak określił Kielce przed laty prof. Kazimierz Tymieniecki, kielczanin, klasyk polskiej historiografii i jeden z najwybitniejszych polskich mediewistów, współzałożyciel Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Z tej okazji zapraszamy na konferencję naukową, która zgodnie z tytułem przedstawi najnowsze ustalenia interdyscyplinarnego zespołu referentów, archeologów, historyków, historyków sztuki, archiwistów, bibliotekoznawców reprezentujących różne ośrodki naukowe w kraju, na temat genezy oraz rozwoju osady i miasta w swojej najwcześniejszej średniowiecznej i nowożytnej fazie powstania.

Specjalnym akcentem konferencji będzie uhonorowanie postaci oraz dorobku naukowego prof. Kazimierza Tymienieckiego, prekursora badań nad początkami miasta, którego osobowości twórczej poświęcony zostanie specjalny panel konferencji.

 

Patronat honorowy: Biskup Kielecki, Marszałek Województwa Świętokrzyskiego, Wojewoda Świętokrzyski, Prezydenta Miasta Kielce, Rektor UJK, Wydział Historii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu.

Patronat medialny: TVP3 Kielce, Radio Kielce, Radio EM, Radio Fama, Echo Dnia, Gazeta Wyborcza.

Konferencja odbędzie się przy zachowaniu obowiązujących obostrzeń sanitarnych. Z tego względu liczba miejsc dla publiczności jest ograniczona.

SPOTKANIE dnia 7 czerwca 2021 r. Wznawiamy działalność.

Dnia 7 czerwca o godz.17.00 zapraszam na spotkanie do Muzeum Historii Kielc.
.Temat spotkania : Genealogia po pandemii. Dopływy akt metrykalnych w Archiwum Diecezjalnym w Kielcach.

Kornelia Major

To Jurka Użyczaka wiersz sprowokował mnie, aby już się spotkać. Przeczytajcie :

Czekając na koniec pandemii

Jeszcze trochę moi mili
doczekamy się tej chwili
że Kornelia nam obwieści
informację takiej treści :
” Dość kwarantan, dość odludzia
Czas się spotkać, wypić brudzia
porozmawiać o normalce
w muzealnej małej salce”.

jeszcze trochę cierpliwości,
i normalność znów zagości.
Nic nas w domach nie uziemi
odetchniemy od pandemii,
zaprosimy sympatyków
nowicjuszy i praktyków.
Bądżmy cierpliwi Panie i Panowie
aż Prezes te słowa wypowie.

Jerzy Wnukbauma

Wigilia naszego czasu

Wigilia naszego czasu
Inna niż wszystkie bo tamtych nas już nie ma
kalendarze odliczyły dni utopiły w szarej codzienności
nasze zielone emocje i oczekiwania
czas zakpił z jednego sensu myśli
zostawił ślad w zakrętach i pytania o dalszy ciąg
osadzeni bez wyboru na wirującej Orbicie
krążymy w samotnym korowodzie
dzieci jednego księżyca i jednej epoki
świętujemy Boże Narodzenie
bo to tutaj na Ziemi a nie w przestworzach
ta Boska droga do Betlejem
czas zaznaczył to miejsce od ponad dwóch tysięcy
a ta ubogość narodzonego zadziwia i budzi lęk
bo skąd ta jasność na Drodze
ale ciągle w nas mieszka dziecinny nastrój
tamtego magicznego wieczoru
kiedy niebo zapali pierwszą gwiazdkę
pomyślmy o bliskich i niemożliwym
jak poznać smak rodzinnego świętowania
kiedy nie można być razem
w ramie tradycji stroimy zielone drzewko
obdarowane prezentami
może to jego żywiczny zapach przypomina
o więzi z naturą daje poczucie bezpieczeństwa
na stole białym podzielone życzenia
dla nieobecnych kruchym opłatkiem
kapiące łzy świecy sianko rybia łuska
zamyślenie wspomnienia i kolęda
a nasz spłoszony lęk ukrywa się
w wigilijnej ciszy i przywołuje do nas
Aniołów z szopki betlejemskiej
B.Kocela grudzień 2020

Książka o brzezińskich rodach.

Ukazała się książka: HISTORIA życiem pisana brzezińskie rody część I

Autorzy : Marianna Węgrzyn i Damian Zegadło

W sprawie nabycia książki proszę skontaktować się z panem Damianem Zegadło nr telefonu
731 413 326

książka kosztuje 25.00 zł Do książki jest dołączona płyta z odtworzonymi
drzewami genealogicznymi opisanych rodów.

MILCZĄCA CISZA

Dzisiaj cisza
zamieszkała między nami
obsiała pola makiem
obiecuje skrawek nieba
na własność
wzruszone słowa
zamieniła w milczenie
wyludniła ulice
w lasach tylko zawilce
i zdziwione ptaki
podarowała czas
przemyśleniom
co ważne a co ważniejsze
na lotniskach
ustawiła samoloty
w równych szeregach
aby ochronić
milczące błękitom niebo.

Barbara Kocela 13 kwietnia 2020

Wielkanoc nastała, moc radości nam dała!
Życzymy więc wiosny i obfitości.
Niech ten czas Wam upłynie w pokoju i miłości

ODWOŁANIE

WALNE ZGROMADZENIE ODWOŁANE.

O nowym terminie powiadomimy  po wygaszeniu epidemii koronawirusa.

 

W dniu 6 kwietnia 2020 r. w Muzeum Historii Kielc ul.Św.Leonarda 4 w I terminie o godz.17.00 w II terminie o godz.17.30 odbędzie się Walne Zgromadzenie Sprawozdawcze członków Świętokrzyskiego Towarzystwa Genealogicznego „Świętogen” w Kielcach.

Kornelia Major

Życzenia

Wszystkim genealogom i sympatykom  naszej  działalności  życzę  zdrowia,szczęścia,pełnych  spokoju i radości ŚWIĄT BOŻEGO  NARODZENIA ,wypoczynku w gronie rodziny i przyjaciół  oraz wszelkiej pomyślności w Nowym  Roku.

Kornelia Major

SPOTKANIE WYJAZDOWE 26 pażdziernika 2019 r.

Nasze spotkanie z dnia 4 listopada 2019 r. przekładamy  na  dzień 26 pażdziernika 2019 r. Pojedziemy do pałacu – DZIĘKI- w Wiązownicy. Wycieczka potrwa około 6 godz. Planowany wyjazd z Kielc  o  godz. 9.30-  zbiórka na  dziedzińcu Muzeum Historii  Kielc  o  godz.9.15.

Mamy już komplet  uczestników którzy zgłosili się  i potwierdzili  uczestnictwo w wycieczce.  Dziękuję.

Kornelia Major

Zapraszam na pierwsze powakacyjne spotkanie, które odbędzie się dnia 2.09.2019 roku o godzinie 17:00 w Muzeum Historii Kielc.  Opowiem Państwu o duchu. Duchu, którego każdy nosi w serduchu. A jeśli ktoś nie wierzy w ducha, uwierzy kiedy wykładu wysłucha!

Temat spotkania „Genius loci”.

Spotkanie prowadzi Jerzy Użyczak.

Pogrzeb

Zmarla  nasza  koleżanka  Maria  Brylska.

Msza święta  w intencji Zmarłej odprawiona  zostanie w czwartek 21 marca o godz.14.00 w kościele p.w.św. Prokopa w Krzęcicach, po czym nastąpi  odprowadzenie do  grobu  rodzinnego na  cmentarz  parafialny.

Będzie  nam  Ciebie   brakowało Mario.

Koleżanki i  koledzy „Świętogenu ” w Kielcach

 

Spotkanie 4 lutego 2019

Świętokrzyskie Towarzystwo Genealogiczne „Świetogen ” w  Kielcach
zaprasza dnia 4 lutego 2019 r.o godz.17.00  do  Muzeum Historii Kielc na
wykład Pana Dariusza Kaliny.
Temat : Dzieje  Czarnowa i zachodniej części Kielc.
Wstęp  wolny.
Kornelia Major

Spotkanie dnia 4 czerwca 2018 r.

Dnia 4 czerwca 2018 r. o godz.17.00 zapraszam  na  kolejne  nasze  spotkanie do  Muzeum  Historii  Kielc  ul.Św. Leonarda 4.

Temat : Konwersje  z  judaizmu  na  katolicyzm  w XIX wieku.

Wykładowca : dr  Lech  Frączek z Uniwersytetu  Jagiellońskiego.

Wiatrak w Suchedniowie

Poszukując w Archiwum w Radomiu Akt Stanu Cywilnego Parafii z Jastrzębia /parafia Jastrząb/ i z Szydłowca /moje drzewo genealogiczne po mieczu/ dość przypadkowo dokopałem się do rewelacyjnego dokumentu dotyczącego mojego rodzinnego Suchedniowa. Jako że wykonuję reprodukcje fotograficzne tych dokumentów – zrobiłem i ten dokument , który teraz jest w moim archiwum dokumentów starych. Całość artykułu Andrzeja Sasala  znajduje się pod tym linkiem Wiatrak-w-Suchedniowie-Andrzej-Sasal lub na https://www.facebook.com/andrzej.sasal

Spotkanie dnia 7 maja 2018 r.

Dnia 7 maja 2018 r. o godz.17.00  zapraszam  sympatyków genealogii do  Muzeum  Historii  Kielc ul.Św. Leonarda 4  na  kolejne  nasze  spotkanie.

Temat:  Warsztaty  genealogiczne- szukamy  przodków poza  aktami  metrykalnymi.

Spotkanie prowadzi : Maciej  Terek

Życzenia świąteczne

Z okazji  Świąt  Bożego  Narodzenia oraz Nowego Roku 2018  życzę wszystkim  naszym członkom , sympatykom oraz  ich  rodzinom , zdrowia , radości , miłości  i  miłych  chwil  przy  wigilijnym stole oraz wszelkiej  pomyślności w  nadchodzącym  roku.

Z Urzecza.

Ciekawość człeka z czasem nachodzi,
kim był jego przodek i skąd pochodzi?
Gdy mnie dopadła chęć poznania
zabrałem się do poszukiwania –
Wygodnie siadłem do komputera
i zabawiłem się w genehuntera.

Wpisałem w Google swoją godność,
wygooglowało mi jedną zgodność –
‚Modry urzyczak” -Zwierciadło etnologiczne?
– drobny druk, ryciny, odsyłacze liczne.
Sto siedemdziesiąt cztery strony!
Końca nie widać. ” Byłem przerażony.

Czytałem wszystko. Nuda była.
Ciekawość jednak zwyciężyła,
(Nie mogłem czytać na odczepnego
bym nie przegapił tego modrego).
Szukałem ciekaw w elaboracie
czy modry bo – po denaturacie.

Wreszcie znalazłem to co szukałem.
O denaturat już się nie bałem.
W tekście wyjaśniał dr Stanaszek,
że jest to męski fatałaszek,
innymi słowy – strój wilanowski
nosiły go nad Wisłą wioski.

Więc źródłosłowem mego nazwiska,
(jak dajmy na to – koszula ciału bliska),
był były, męski przyodziewek?
Mam być ofiarą licznych prześmiewek?
Kupiłem książkę. A co mi szkodzi.
Z niej dowiedziałem się o co chodzi.

I nawiązałem kontakt z autorem
wkrótce odpisał mi z humorem;
„Ze Skolimowa przodek Twój
Nosił w Falentach z Urzecza strój
Jak go widzieli tak go nazwali,
odtąd Urzyczak w aktach pisali.

Do dziś autora darzę sympatią
trochę za książki dedycatio.
„Temu, który nie mieszka na Urzeczu,
lecz jego korzenie po mieczu
świadczą, że jego dola człowiecza
wzięła początek od przodka z Urzecza.”
Jerzy Wnukbauma

Dawne wigilie w dworach,domach mieszczan i chatach chłopskich

Przygotowując ten  temat na  wykład, który miałam  w  dniu 4 grudnia 2017 r. w Muzeum  Historii  Kielc zajrzałam do  opisów  wigilii  Glogiera, Kitowicza i Kolberga. Porównałam  z  opisami dawnych  wigilii  w  mojej  rodzinie korzystając z  listów moich  ciotek, stryjów. Rodzina  zasiadała  do  wigilii  w  licznym  gronie  w  kilku  miejscach  w  Polsce  i  poza  granicami. Stąd  pochodzą opisy  jak  ucztowano  , co  jedzono i  jakie  panowały  zwyczaje. Uczestniczyłam  w  wielu  wigiliach  w  różnych  regionach  w  Polsce i wśród  polonusów w Stanach  Zjednoczonych. Wszędzie  starano  się  zachować  przekazywane  z  pokolenia  na  pokolenie  nasze dawne  zwyczaje. Co  z tych  moich obserwacji  wynika   napiszę  w  podsumowaniu.

„Starodawna wilija” –  to  nie  tylko  uczta  przy  suto  zastawionym  stole często zakrapiana  wspaniałymi nalewkami  w dworach  u  mieszczan  i  chatach  chłopskich . To  był  wieczór pełen  różnych  magicznych  zdarzeń, ceremonii, wróżb w  formie  jakiegoś  widowiska  przenoszony z dworu, chat  chłopskich  do  miast.  Wszystko  zaczynało  się  o  świcie , a  nawet  wcześniej  gdy  zaczynały  piać  koguty. Wierzono,że :

  •  kto  rano zerwie  się  dzielnie z łoża – ten  przez  cały  rok  nie będzie  przeżywał kłopotów  ze  wstawaniem,
  • która panna tarła  w  tym  dniu mak, to w nadchodzącym  roku czeka ją  zamążpójście,
  • który  myśliwy w  tym  dniu  coś  upoluje, ten mógł  liczyć  w  najbliższych   miesiącach na  szczęście  spod  znaku  Huberta ,
  • każdy  chłop wybierał  się  rano przezornie  do karczmy  aby chlapnąć  okowity, bo  to  wróżyło, że  w  nadchodzącym  nowym  roku  nie  grozi  mu  abstynencja,
  • który  spryciarz  podebrał ukradkiem  sąsiadowi siekierę, pług, czy  nawet  wóz ten  cieszył  się odtąd, że  wszelkie  dobro  będzie  mu  lgnęło  do  rąk,
  • mówiono, że  w  wilią  chłopców  biją, a dziewczęta  we  święta
  • przyjmowano, że w  wigilię  los  człowieka może  się odmienić – nawet  Melchior  Wańkowicz  w  to  wierzył i twierdził,   w  jednym  z  felietonów  że” w  dzień  wigilii gdzieś  na  Mlecznej Drodze  Szafarz Niebieski odwraca klepsydry naszych żywotów „.

Wróżby  jak  to  wróżby istniały  od  dawna , ale  w  tym  dniu  prym  wiodła  kuchnia w  których  królowały przeważnie  kobiety.

Mężczyżni   wszystkich  grup  społecznych  nie  cierpieli tego  dnia  gdyż aż  do  kolacji wigilijnej  obowiązywał  post, a  w  domu  panował niesamowity  rwetes   więc  nie  mogli  doczekać  się  pierwszej  gwiazdki. Wreszcie , kiedy  stół  był  nakryty  białym  obrusem  pod którym ułożono  siano, a  na  talerzyku   ułożono  opłatek czas  było  zasiadać  do  kolacji  jak  tylko  ukazała  się  na  niebie  pierwsza gwiazda. Należy dodać , że  zwyczaj  kładzenia  siana  pod  obrus   nie  dotyczył  tylko  chat  chłopskich, ale zwyczaj  ten  obowiązywał   w  dworach   i    domach  mieszczańskich.

Wieczerzę  rozpoczynano okolicznościową modlitwą  na  głos, zwykle  czynił  to  gospodarz  lub leciwa  osoba, albo  zaproszony ksiądz  dobrodziej.  Łamano  się  opłatkiem i składano  sobie  życzenia . Przypominano  tych  co  odeszli  na  zawsze „bywało  też ( zwłaszcza  w  legendach ), że  skądś  nadchodził w  ostatniej chwili  strudzony  wędrowiec,  że zjawił  się  nieśmiało  syn  marnotrawny, że przykuśtykał o  kuli  wiarus z dawno skończonej  wojny. Była  radość, łzy”

Wigilią rządziła pewna magia liczb. Tak więc :

  •   ilość ucztujących musiała  być  zawsze  parzysta jako , że przypadek  odmienny groził komuś z nich  rychłą  śmiercią. Znany  jest  przypadek, że  dwa  razy  odstąpiono od  przesądu , pisała babce Maria Estreicherówna „raz  siedziało już dwanaścioro osób, gdy przy  stole dowiedziano się , że sąsiad Leon Mikuszewski spędza samotnie  wieczór. Sprowadzono  go –  mimo, że  musiał  być  trzynastym i rzeczywiście  umarł w ciągu  roku. Drugi  raz  do  stołu  zasiadło dziewięć  osób, a w kilka miesięcy póżniej  umarł mój  dziadek. ” Te dwa przypadki utrwaliły w  jej  rodzinie wiarę  w  feralność  nieparzystych  liczb  i  odtąd  aby  uniknąć podobnych  sytuacji do  stołu  zapraszano  kogoś  ze  służby.
  • bardzo  ważne  było i  jest  nadal pozostawianie wolnego  jednego  nakrycia przy  wigilinym stole Ciekawe jest , że w przypadku  potraw kierowano  się  liczbą nieparzystą  i tak :
  •   –   magnaci  musieli  mieć  11 potraw
  • –     szlachta   9
  • –     na wsi  7 a nieraz sadziła  się  na  więcej.

Na  dworskim  stole i  stole  mieszczańskim  w  wigilię  podawano do  wyboru : barszcz czerwony z kiszonych  buraków  z  fasolą  (  potem i  obecnie   uszka  z  farszem  grzybowym ) zupę  grzybową  z  łazankami  lub  zupę  rybną  z  migdałami , pierogi  z  kapustą  i  grzybami, karp  smażony, karp w galarecie , karp w szarym  sosie, szczupak  faszerowany, łazanki  zapiekane  z kapustą  i  grzybami , kluski  z  makiem i  miodem, kulebiak lub  cebulaki , kapelusze  borowików nadziewane  farszem  grzybowym  zapiekane  na  maśle, kompot  wigilijny  ugotowany  z  suszonych  owoców .

Na  deser  podawano różne  ciasta : strucla  z  makiem , zawijaniec  z  masą  śliwkową, kakową ,  makowce  na kruchym  spodzie  mocno  lukrowane, chały słodkie  z kruszonką , baby drożdżowe  gotowane , pierniki  przekładane  różnymi  masami i  mnóstwo różnych  ciasteczek . Podawano  również  owoce  cytrusowe , suszone  bakalie  , orzechy  włoskie, laskowe  i tp. Kutia była  też  obowiązkowo  podawana  na  deser.

W chatach  chłopski na  wieczerzę  wigilijną  podawano :

żur z grzybami, zupę  z  konopi  zwaną siemieńcem lub  siemieniatką

kapustę  z  grochem  lub  fasolą,

polewkę  z  suszonych śliwek , gruszek, jabłek,

grycok,

rzepę  suszoną lub  smażoną  na  oleju ,

karp  smażony,

kompot  wigilijny  z  suszonych  owoców.

Po  głównych  jadłach  podawano  ciasta : drożdżowe  z  kruszonką, struclę  makową i  z masą  śliwkową  a  dla  dzieci  słodkie makiełki .

Ze  zwyczajów  wigilijnych należy  jeszcze  wymienić :

  •  nie  odkładać  łyżki dla odpocznienia, gdyż ten  co  to  uczyni może  nie  doczekać następnej wigilii,
  • póżnym  wieczorem raczej  bliżej  pasterki do  drzwi  dobijały  się ” gwiazdory” lub „Józefy”-brodaci przebierańcy z laskami, dzwonkami, torbami  a  przede wszystkim rózgami . Dziwni przebierańcy przepytywali z pacierza,  nieraz  nagradzali jabłkiem albo cukierkiem ale też czasami przycięli  po  siedzeniu rózgą nie  bardzo  uwzględniając , że  to  wigilia.

Dopiero  po  wieczerzy  dzieci  mogły  podejść pod podłaziczkę obecnie choinkę i odszukać  swoje  prezenty. Choinka  zagościła  u  nas  jakieś  150  lat  temu i  wymyślona  jest  przez Niemców. Naszą podłaziczkę w  niektórych  regionach Polski jeszcze spotykamy . W Polsce  istniał  zwyczaj  obdarowywania  dzieci  prezentami  dopiero  po  Nowym Roku –  teraz  w  wigilię. W tym czasie  gdy  dzieci  zajmowały  się  prezentami  młodzież  zajmowała  się  wróżbami :

  • kto wyciągnął  spod  obrusa zielone  siano – to oznaczało  ożenek  w  karnawale,
  • żółte  siano – trzeba  na  ożenek  poczekać,
  • wyschłe  i  poczerniałe – będzie  się  kiepściło w samotności  do  końca życia,
  • rzucano  kłosami  o belkę w powale  bo  chciano  się  dowiedzieć jaki będzie urodzaj,
  • dziewczęta z krzykiem wybiegały z domu, żeby z psiej szczekaniny dowiedzieć się z której strony nadjedzie kawaler  chętny  do  ożenku,
  • gospodarze udawali  się  do  sadu,  pukali  w  ule aby   obwieści ” Chrystus  Pan  się  narodziŁ ” albo przymierzali  się  siekierami do  drzewa ,  najczęściej  jabłonki  i  pytali ” będziesz  rodziła czy  nie  będziesz ? „.  Gdy   milczała  obchodzili  wokoło  i  powtarzali  pytanie, dopiero  uzyskawszy  odpowiedż ” tak ” ( głos  dawał  ktoś  z  domowników ) gospodarz  obłapywał drzewo  i  nie  przymierzał  się  z  siekierą.                                                                                            Od  zwierząt  nie  żądano  żadnych obietnic. Wilki przywoływano ” do  grochu ” co  było  zaklinaniem, aby  tu się  nie  pojawiały. Bydło  raczono resztkami  opłatka i  resztkami  ze  stołu  wigiliinego. Przed północą szybko  opuszczano  oborę aby o 12.00 w  nocy  nie  słyszeć o  czym  rozmawiają  zwierzęta  bo  mowa krasul  może  być  słuchana  tylko  przez  tych  co nie  popełnili  żadnego  grzechu.                                                                                                                      We  wszystkich  domach słychać  było śpiew  kolęd : w  dworach, domach miejskich, chłopskich  chatach. W dworach  i  miejskich  domach śpiewano  przy akompaniamencie fortepianu, pianina, klawikordu itp.W  chatach  chłopskich najczęściej  skrzypce, basetle , fujarki  itp.             Wszędzie  śpiewano: ”  Bóg  się  rodzi „,”Wsród  nocnej ciszy”,” Lulajże  Jezuniu” ,
  • , pastorałki i  najpiękniejsza  z  nich”: Oj  maluśki , maluśki”
  • Po  wieczerzy  udawano  się  na   Pasterkę : państwo z  dworów ubrane  w  futra saniami  wyśćiołanymi też  futrami, z chałup  chłopskich  ludzie  w  kożuchach – saniami  wyśćiołanymi  słomą  i  zarzuconymi  derkami .
  • Pastorałki  miały różną  oprawę muzyczną i  przyozdabiane  były  ćwierkaniem  wróbli, świergotem skowronków , gwizdami  kosów  lub  krakaniem  wron a czasami  zawył  wilk.  To zmyślna  kawaleria wojskowa  popisywała  się umiejętnościami   wychodząc  ze  swą  produkcją  na  chór. W kieleckiej  katedrze  takimi  umiejętnościami popisywał  się  będąc  na urlopie kawalerzysta Jerzy ” Świerszcz ” Pytlewski .
  • Czy  to   nie  o  takich  występach, świergotach myślał Liebert  pisząc  swoją Pasterkę ?  Śpiewu ptaków i  odgłosów  różnych  zwierząt  tam  nie  brakuje .
  • Podczas  Pasterki  robiono  sobie  różne  figle : zszywano  nicią  sukmany albo  długie  kiecki żeby  było  się  z  czego  pośmiać. Zdarzało  się , że  uczniaki  do  kropielnicy  nalali  inkaustu.  Śmiano  się  ze  wszystkiego  gdyż  uważano, że  ta  noc  powinna  być  radosna.                            Po  Pasterce   mieszkańcy  dworów  udawali  się w  odwiedziny  do  następnych  dworów i  wędrówka  trwała  aż  do  białego  dnia. Chłopi  udawali  się  do  swoich  chałup ale  też  biesiadowali  aż  do  pierwszej  mszy świętej.
  • Wiele tradycji  wigilijnych  przetrwało  do  naszych  czasów, różny  jednak  jest  zestaw  potraw  wigilijnych  na  naszych  stołach. Zawdzięczamy  to masowej  wędrówce  naszych  rodaków,zawieranym  związkom  małżeńskim w  różnych  rejonach  naszego  kraju .
  • Wspomnę  jeszcze  o jednym  zwyczaju  do  tej  pory  w  niektórych  rodzinach  trwającym i  spotykanym tylko  na Kielecczyźnie : w latach  gdy 24 grudnia  wypada  w  niedzielę,  dzień wigilii Bożego Narodzenia jest przesuwany  na sobotę ponieważ :  niedziela  nie  przyjmuje postu . W takim przypadku wigilia  jest  w  sobotę a Boże  Narodzenie  jest  obchodzone  przez  trzy  dni.

O wyższości powstania styczniowego nad powstaniem listopadowym.

Jak różny jest nasz uczuciowy stosunek do większości wydarzeń w kraju (i na świecie) nie muszę nikomu uzmysławiać. Nic w tym dziwnego. Nasze stare powiedzenie mówi, że gdzie spotyka się dwóch Polaków, tam na ten sam temat są trzy różne zdania.  Ot choćby przykład ostatnich wydarzeń politycznych jakie rozgrywały się w naszym kraju. Połowa narodu była za obecnym „dobrym ładem”, druga połowa przeciw nieładowi, a zdecydowana większość miała wszystko w głębokim poważaniu. Nie inaczej wyglądało i wygląda postrzeganie naszych nieco starszych dziejów. Przykładem z mojego podwórka jest różna ocena dotycząca powstania warszawskiego. Wśród członków mojej bliskiej rodziny, którzy przeżyli powstanie, były odmienne i jakże skrajne jego oceny. Zasadniczym punktem niezgody była jego celowość –  czy było potrzebne, czy nie? Niestety, wraz z odejściem naszych „warszawiaków” nie umilkły o to spory. Widocznie dostaliśmy to w spadku. Dzisiaj na ten temat trwają nadal polemiki historyków i pseudohistoryków.

W historii Polski było kilka wielkich zrywów narodowych. Każde z nich postrzegano zgoła inaczej. Odmiennie w zależności od; wiedzy, umiejętności analizowania zgromadzonych w licznych dokumentach faktów. W ocenie powstań dużą rolę mają także sentymenty związane z miejscami toczących się walk, a także z udziałem w nich naszych bliskich. A było trochę tych zrywów: powstanie kościuszkowskie, Legiony Dąbrowskiego i wojna napoleońska, powstanie krakowskie, powstanie chłopskie (rabacja), powstania śląskie, powstanie wielkopolskie, powstanie w getcie warszawskim i powstanie warszawskie. Dla lepszego zobrazowania, zajmę się dwoma powstaniami – powstaniem listopadowym i powstaniem styczniowym. Dzieliła je nie tylko niewielka, jednopokoleniowa różnica czasu. Ponieważ nie jestem historykiem i nie pretenduję do literackich nagród, powyższy temat potraktuję zezem.

Oba te powstania znacznie się od siebie różnią. Łączą je chyba tylko wielkie poświęcenie, ogromne bohaterstwo, oraz zmarnowane szanse przypieczętowane ich klęską. Oba powstania na równi absorbują nasze umysły i uczucia. Patriotycznie łechcą nasze serca i napełniają je zarówno zachwytem jak i gniewem. Jak więc wykazać wyższość jednego powstania nad drugim. Osobiście uważam, że łatwiej jest porównywać je z innymi powstaniami. Ot choćby z powstaniem krakowskim, lub chłopskim Jakuba Szeli. Zestawienie z tymi drugimi, zawsze wypada na korzyść powstań z lat 1830 i 1863 roku. Bohaterów powstania z 1846 nie odbieramy z tak wielkim wzruszeniem jak partyzantów 1863 roku.  Choć nie wykluczam, że sentyment do nich mogą mieć genealodzy mający bohaterów z tamtego okresu w swoim genealogicznym drzewie.

Powstanie listopadowe opierało się na wyszkolonej armii Królestwa Kongresowego. Na jego aparacie państwowym  i na jego zasobach finansowych. Stoczone bitwy były potyczkami dwóch ścierających się ze sobą regularnych armii. Powstanie to miało podstawę operacyjną. Mogło się rozwijać i rozwijało się w prawidłową wojnę polsko-rosyjską. Miało strategiczne widoki powodzenia. Inną rzeczą jest, że je zmarnowano.

A powstanie styczniowe? Kto zna choć pobieżnie dzieje porywu Polaków w 1863 roku, bez namysłu dojdzie do wniosku, że z czysto militarnego punktu widzenia, powstanie styczniowe od samego początku  nie miało najmniejszych szans na powodzenie. Najmniejszych nadziei na zwycięstwo. Było zrywem prawie bez pieniędzy, bez broni, bez wodza naczelnego. Walczące oddziały powstańcze nigdy nie zdobyły sobie strategicznych terenów służących za podstawę do przyszłych wojskowych działań operacyjnych. Od początku do końca oddziały powstańcze stanowiły partyzantkę i to szczególną partyzantkę działającą bez koordynacji sił i środków z innymi oddziałami. Partyzantkę rozpierzchłą, kryjącą się po lasach. Oddziały rekrutujące się ze zbieraniny różnej maści powstańców, mogły tylko niepokoić, szarpać i trudzić wroga. O pokonaniu regularnych oddziałów wroga nie można było marzyć.

Powstaniec styczniowy, to typ zupełnie odmienny od żołnierza listopadowej zawieruchy. Powstańcy z 1930 roku byli żołnierzami szkolonymi i przygotowywanymi do ewentualnych wojen. Stanowili odrębną strukturą od rosyjskiej armii. Powstaniec listopadowy szedł i miał prawo iść w bój z dużą wiarą w zwycięstwo. Z nadzieją, że od srogiej zemsty chronił go kodeks wojenny i podpisane międzynarodowe urzędowe zobowiązania. Powstanie listopadowe było zbrojnym zrywem Królestwa Polskiego Kongresowego, w tamtym okresie autonomicznego państwa. Co innego udział w powstaniu styczniowym. Przystąpienie do tego powstania wymagało wielkiej odwagi, wielkich wyrzeczeń i heroicznego bohaterstwa. Ten, kto szedł do powstania w 1863 roku, był traktowany przez moskali jak buntownik. Z góry wiedział, że w razie złapania skończy na szubienicy, a w najlepszym wypadku na zesłaniu na Syberię. Opuszczając dom i rodzinę, powstaniec styczniowy kładł na szali nie tylko swoje życie, ale także los swoich najbliższych.

Ze wszystkich naszych walk zbrojnych o niepodległość, powstanie styczniowe, było najmniej przygotowane pod względem; organizacyjnym, wyszkolenia i potrzebnych środków materialnych. Było spontanicznym zrywem ludności. Demonstracją zbrojną narodu polskiego. Przeciw wyszkolonym, karnym oddziałom rosyjskim wynoszącym 93 tysiące żołnierzy stanęło zaledwie 10 tysięcy kryjących się po lasach partyzantów w zdecydowanej większości pozbawionych wykształconych w wojennym rzemiośle kadr.

Było to powstanie nieprzygotowane. Wybuchło przed zamierzonym czasem. Przyśpieszył je radykalnie cywilny zarządca kraju margrabia Wielopolski nakazem masowej branki do carskiego wojska. Gdyby nie branka powstanie wybuchłoby najprawdopodobniej na wiosnę. Z jakim skutkiem? Być może powiodłoby się nękanie i zbrojne natarcia na małe załogi rosyjskie. Późniejszy okres popowstaniowy, okazał się dla nas bardziej korzystny na arenie europejskiej. Dwa lata później nasze sprawy międzynarodowe mogły mieć już inny, bardziej korzystny obrót.  Ale… Mądry Polak po szkodzie.

Podsumowując. Oba powstania odegrały doniosłą rolę w naszych dziejach. Wzmocniły patriotyzm naszych ojców i dziadów. Nie dopuściły do wyrzeczenia się niepodległości. Oba przysłużyły się późniejszej sprawie Polski.

Jakby powiedział „profesor” mniemanologii stosowanej i mistrz postrzegania świata zezem, a zarazem mistrz rozważań o wyższości świat Bożego Narodzenia nad Wielkanocą – I to by było na tyle.

Jerzy Wnukbauma

Jak się bawić, to się bawić.

Ostatnio natrafiłem w internecie na skan wydawanego przed wojną w Warszawie Expressu Porannego ze środy 8 kwietnia 1931 roku. W gazecie tej natrafiłem na artykuł Stanisława Czosnowskiego zatytułowany „Pije Kuba do Jakuba”. Zapewne pominąłbym go po przeczytaniu. Zwykle tak robię. Odfajkowuję i zapominam. Lecz nie tym razem. Ten przypomniał mi, że i ja przed laty napisałem kilka słów w tym temacie. Mój zatytułowałem „Genealogia z gorzałą w tle”. Ten przedwojenny artykuł sięgnąłem również z innego powodu – mianowicie spodobał mi się, bo pokazuje jak bawili się onegdaj faceci. Od tamtej pory świat poszedł do przodu. Współczesnym sarmatom  nie wystarczają już trunki. Polacy coraz częściej sięgają po innego rodzaju chemiczne destylaty – narkotyki i dopalacze. Ostatnio w prasie ukazały się informacje o dotychczas  mało upowszechnionym wspomagaczu męskich igrców  – o wiagrze. „Rozsławili” ją uczestniczący w „męskich” zabawach na plebanii w Dąbrowie Górniczej panowie. W swych igraszkach postanowili cofnąć się do lat dziecięcych i pobawić się w starą dziecięcą zabawę – w pociąg, a konkretniej – w podczepianie się do tyłów wagoników. Na wszelki wypadek mojemu prawnukowi zmienię tekst znanej dziecięcej piosenki. Wstawię w niej moje słowa: – konduktorze morowy, byle nie do Dąbrowy.

 

Stanisław Czosnowski

Pije Kuba do Jakuba…

Stosunek Polaka do butelki zawsze był pozytywny. Gdy nie znał jeszcze gorzałki, ani wina, chętnie zaglądał do dzbana z piwem lub miodem.

Piwo jest jednym z najstarszych trunków, znanych jeszcze rzymianom, którzy je nazywali ” cerevisla”. W języku Gotów nazywało się „bior” – stąd germańskie „bier”. Z początku do wyrobu jego używali wyłącznie jęczmienia, a chmielu zaczęto używać dopiero od X w. W Polsce piwo było już znane w czasach przedhistorycznych. Gallus, opisując postrzyżyny u Piasta, wspomina o cudownym pomnożeniu piwa. Do rozpowszechnienia piwa w naszym kraju przyczynia się Ludgarda, żona Przemysława II, która w Kaliszu założyła pierwsze, wielkie browary. Wyrób piwa udoskonalono jednak dopiero za Zygmunta Augusta i z czasem zasłynęły w Polsce Piwa częstochowskie, wareckie, łowickie, końskowolskie, drzewickie i inne.

Narody północne oprócz piwa, chwaliły sobie i miód. Sam wyraz „miód”, jak dowodzi Czacki, Jest pochodzenia islandzkiego; w formie „miod” użyty jest w najstarszych pomnikach piśmiennictwa islandzkiego z XI w. W Polsce i na Litwie miód rozpowszechniony był od najdawniejszych czasów. Stare pieśni litewskie wspominają o sławnym miodzie kowieńskim. Zygmunt August upomniał się u swych dzierżawców litewskich o dostawę miodów polnych na stół królewski, karcąc ich: „bo u nas piją, a wy na rok naznaczony nie dostawiacie”.

W XVIII w. zaczęto u nas uważać miód za napój pośledniejszy i mniej dystyngowany. Podawano go np. zamiast wina w Popielec, na znak umartwienia. Biskup Krasicki, który w pismach swych lubił moralizować, choć prawdopodobnie mrużył przytem jedno oko, nawołuje do zaniechania picia kosztownych win zagranicznych i powrotu do miodu, jako napoju krajowego i zdrowego, który „krwi nie zapala”.

Pierwsze wiadomości o gorzałce w Polsce pochodzą z XIV w. Z czasów króla Olbrachta dochowały się spisy dochodów królewskich z miast i tam wymienione są różne gatunki wódek. Wina importowanego przeważnie z Węgier.

Popularna w ostatnich latach – ale nie wśród smakoszów, – „Złota Reneta”, jak się okazuje, ma jednak starożytnych protoplastów, próby bowiem produkcji win krajowych w Polsce sięgają odległych czasów. W kunszcie tym – jak i we wszystkich innych wówczas – przodują klasztory. W 1203 r. przy klasztorze Cysterek w Trzebnicy założono winnice i sprowadzono z zagranicy winogradników, a z 1257 r. zachowało się w tej sprawie nadanie Bolesława Wstydliwego dla klarysek z Zawichostu. Za Władysława IV wojewoda Ossoliński, który usiłował obchodzić się bez produktów zagranicznych, dawał na ucztach „miasto włoskiego wina maliniaki smakowite: było i polskie wino z Sędzimirskiego kraju, białe i czerwone”. Próby te nie powiodły się jednak, skoro późniejsi pisarze ubolewają, że ” w Polszcze zbyt mało myślano o winie narodowem”.

Za to myślano dostatecznie o winie zagranicznem i pocieszno się niem gruntownie. W muzeach możemy dotąd podziwiać potwornych rozmiarów naczynia, z których pijali nasi przodkowie.

Dobry kielich przeciętnie mieścił garniec wina. Niekiedy zwał się „Vitrum Gloriosum” i w hierarchii najwyższe trzy miał miejsca, niekiedy „Corda Fidelium” i „pysznił się, że sam Cześnik przed nim ze strachu zmykał, a zwalił Chorążego, choć jak beczka łykał, niekiedy zaś przez przekorę monstrum takie nazywało się „Naparsteczkiem” jak informuje nas Morawski.

Był jeden kielich, z którego pijał August II i car Piotr Wielki. Obaj monarchowie wystawili mu stosowne dyplomy, a gdy kielich ten przeszedł później w posiadanie Sapiehów, to w takiej był u nich estymie, że wydobyciu go z kredensu towarzyszyć musiały honory i asysta przy kotłach i trąbach.

O jednym z takich kielichów jest anegdota, że był tak ogromnej pojemności, iż nikt duszkiem nie mógł go wychylić. August II wyznaczył więc hojną nagrodę dla zwycięzcy. Wielu próbowało – napróżno! Wreszcie do turnieju stanął pewien mnich, ale piwniczy Królewski, który miał z nim jakieś osobiste porachunki dolewając mu puchar, zręcznie rzucił doń zdechłą mysz. Nie stropiło to świętobliwego męża; wychylił duszkiem, poczem rzekł: „Najjaśniejszy Panie! Wino masz zacne, ale podczaszy djabła wart – nie pilnuje, aby muchy do wina nie wpadały”.

Do kielichów największego kalibru zaliczały się roztruchany, które wyrabiano przeważnie ze srebra lub złota, nadając im fantastyczne kształty lwa, gryfa lub pawia. Kielichy te zwykle ofiarowano tym, do których z nich przepijano.

Gdy na uczcie podochocenie dochodziło do szczytu zaczynano pić z kijów. Kij był szklany, dęty i tak skonstruowany, że kto go do ust przyłożył musiał już wychylić do dna, inaczej bowiem został obryzgany, a w dodatku współbiesiadnicy wlewali mu za kołnierz kielich zimnej wody.

Były także kielichy o krótkiej nóżce, bez podstawy. Taki kielich nazywał się „Kulas”, nie można go było bowiem postawić i nieustannie musiał przechodzić z rąk do rąk. Stąd zwrot „Kielich okrężny”. Na jednym z takich kielichów wyryty był dwuwiersz:

                 „Wielkąś krzywdę mi wyrządził, większą ja ci zrobię;
Tyś mi jedną nogę uciął – ja ci utnę obie!”

Pomysłowość szlachecka w tej dziedzinie nie miała granic. Gdy np. generał Madaliński, który przez całe życie za kołnierz nie wylewał, na starość zapadł na podagrę i uroczyście ślubował, że odtąd kielicha do ust nie weźmie – przyjaciele jego byli niepocieszeni. Nie mogąc go skłonić, by odstąpił od tak nierozsądnych ślubów, uciekli się do takiego fortelu; zamówili dla generała specjalne naczynie w kształcie armaty i wręczyli je w dniu imienin.

Nie trzeba dodawać, że tę armatę nabijało się nie prochem, lecz garncem wina. Tu już solenizant nie mógł się sianem wykręcić, bowiem co armata, to nie kielich, a on wszak ślubował tylko kielicha już do ust nie brać. Tak przyparty do muru musiał wychylić to działo co smutnie się skończyło; zmarł w kilka dni potem, a mówiono o nim, że jak na generała przystało – poległ z armaty.

Z opisy zasobnej piwnicy w magnackim dworze przytoczymy jeden fragmencik; wisiała tam na łańcuchach ogromna beczka zawierająca 300 garncy wina, cała  obrośnięta kożuchem, niby niedźwiedź. Nazywano ją z szacunkiem „Panią Matką” a butelki z niej ściągnięte „dziadkami”. Z takim to zasobem amunicji i  z takim arsenałem grubokalibrowej broni przodkowie nasi wyruszali na oblężenie fortecy Trzeźwości. Czyż mogła się ostać?

Tyle stary przedwojenny artykuł. Zachowałem w nim autentyczną pisownię. Od siebie dodam, że od wspomnianej armatki może pochodzić powiedzenie – „Strzelić lufę”. Ale to chyba już inne, mocniejsze trunki.

Zabawa zabawą, ale nadchodzi kiedyś czas gdy się ona kończy. Gdy goście wyjdą i zostanę z żoną sam, biorę ją za rękę, idziemy do innego lokum. Tam biorę w rękę mokrą, małą czareczkę (zawsze musi być mokra, praca na sucho jest niedopuszczalna), wsadzam w nią delikatnie dwa palce, badam czy nie wejdzie trzeci i delikatnymi ruchami posuwistozwrotnymi oraz okrężnymi penetruję otwór do samego dna. Nie przerywam nawet wtedy, gdy słyszę i widzę cichą aprobatę żony. Na koniec wlewam płyn, robię jeszcze kilka ruchów ręką i gotowe. Zrobiłem swoje. JA TAK MYJĘ KIELISZKI DO KONIAKU! Jeszcze tylko spłukanie czystą wodą, wytarcie do sucha i jestem wolny.

Jerzy Wnukbauma

 

Miłość i ciepło.

Mówią, że tylko miłość i ciepło dają człowiekowi błogie poczucie bezpieczeństwa. Ktoś, kto wymyślił to powiedzenie, nie pomyślał o czwartym wymiarze – o czasie. A w moim przypadku, to czas decyduje czy będę kochał i czy będę jeszcze kochany.

Myślałem, że szybka ścieżka, jak sama nazwa wskazuje to szybka ścieżka do leczenia. Przyjdę, dostanę zastrzyk w dupę. Usłyszę ciepły głos pielęgniarki – Śpij kochanie, śpij! Później zrobią co mają zrobić. Zostanę wybudzony, otworzę szeroko oczy i poczuję się jak nowonarodzone dziecko – bezpiecznie. Byłem w błędzie. Według mnie nic się nie zmieniło. A w TVP mówią, że w służbie zdrowia jest lepiej niż za Tuska. Muszę podziękować Bogu, że jeszcze żyję. Przy okazji zapytać księdza, czy już po wszystkim nie warto zrobić odnowienia chrztu. Proszę się nie śmiać i powstrzymać od ewentualnego hejtu. W moim kościele tj. rzymskokatolickim przyjęte jest tzw. odnowienie przez małżonków sakramentu – przyrzeczenia małżeńskiego. Ponieważ z moją Starą przeżyłem pięćdziesiąt lat, mam nadzieję, że niedługo będę tego żywym przykładem. Trochę się z tym (odnowieniem) nie zgadzam. Dla mnie to tak, jakby pasterze mojego kościoła dopuszczali, że dane przed Bogiem przyrzeczenie – „Będę ci wierny aż do śmierci” -z czasem traci na wartości, lub nie daj Bóg można było go łamać. Co w takim razie z sakramentalnym – „Co Bóg złączył…? Idąc tym tropem zakładam, że być może na tej zasadzie wskazane jest też odnowienie pierwszego sakramentu jaki przyjmujemy nieświadomie będąc dziećmi. O właśnie! Jest taki dzień w życiu człowieka, którego data z pamięci ucieka, a tym wyjątkowym dniem jest, dzień w którym braliśmy chrzest. Każdy z nas, katolików, pamięta datę swoich urodzin. Znamy ją wszyscy na pamięć. Ale czy znamy datę swojego chrztu? Wątpię. Ja daty swojego nie pamiętam, choć z genealogicznego punktu widzenia, poszukiwanie swych przodków powinienem zacząć od siebie.

Udałem się do kościoła. Trwała msza. Usiadłem w ławce i wziąłem udział w odprawianym nabożeństwie. Przysłuchując się głoszonemu Słowu Bożemu zauważyłem, że pośrednio dotyczyło ono genealogii, a dokładniej mówiąc genealogii Jezusa. Oto ta ewangelia spisana przez Św. Marka.

Wyszedł stamtąd i przyszedł do swojego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I jakie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie późniejsze kazanie księdza, a dokładniej mówiąc jego malutki fragment nawiązujący do wygłoszonej przed chwilą ewangelii. Nie mam w zwyczaju komentować i recenzować kazań. Po niektórych kazaniach mam jednak dziwne odczucie. W takich chwilach chciałbym żeby kapłan skończywszy kazanie, zwracał się do słuchających go wiernych melodyjnym zaśpiewem – Oto słowo księdza! W tym konkretnym kazaniu uderzyło mnie to, że ksiądz zawahał się przy określeniu wymienionych z imienia braci, oraz anonimowych sióstr Jezusa nazywając ich krótko, jednym słowem – jego krewnymi. Dla mnie był to nader dobrze zauważalny wybieg. Krewni? Niby prawda, ale to jednak spychanie na dalszy plan stopnia bliskiego pokrewieństwa z jego braćmi i siostrami do dalszych krewnych, lub nawet i kuzynów. Trąciło to nieuczciwością co do dokładności ewangelicznego przekazu. Stąd moja propozycja wprowadzenia zakończeń kazań odśpiewaniem przez kapłana – Oto słowo księdza!

W swoich korzeniach mam przodków z kilku wyznań. Doliczyłem się pięciu wiar. Nie różnicuję żadnej z nich. Nie doszukuję się też wyższości mojej wiary nad innymi wyznaniami. Do wspólnoty chrześcijańskiej zostałem przyjęty ponad 70 lat temu i tak zostanie aż do śmierci. Czułem się w niej bezpiecznie nawet za czasów panowania komuny. Nie czułem żadnej presji lub innego dyskomfortu. Sytuacja zaczęła zmieniać się diametralnie kilkanaście lat temu. Spotęgowała się ona wraz z dojściem do władzy obecnej ekipy rządzącej. To słychać, widać i czuć w moim kościele. Do tego stopnia, że zacząłem obawiać się o jego przyszłość. Nie czuję się z tym bezpiecznie. Boleśnie odczuwam sojusz kościoła z tronem. Nie czuję się bezpiecznie, gdy pasterze mojego kościoła dają ciche przyzwolenie na profanację ołtarza. Mam tu na myśli gloryfikowanie rządzących na mszach świętych. Nazywanie  ich ewangelistami. Dopuszczanie ich przed ołtarz łamie obowiązujące prawo kościelne. Dość mam przymykania oczu, gdy wierni (jednostki, ale zawsze to członkowie wspólnoty) bałwochwalczo błogosławią łono tej czy innej kobiety. Wkurza mnie, że kardynałowie i biskupi tolerują takie zachowania swoich wiernych. Błogosławienie obsikanych, a być może i ufajdanych łon zwykłych grzesznic? W pale się nie mieści. Mam dość pląsania przed ołtarzami polityków, którzy zaraz po przyjęciu komunii św. wychodzą z kościoła dzielą naród i wyzywają ludzi od „chamskiej hołoty”, „zdradzieckich mord”, „gorszego sortu”. Nie poprzestają na słownych docinkach atakując fizycznie kobiety, inne opcje seksualne, oraz swych przeciwników politycznych. Mam dość pedofilii w moim kościele i przenoszenia przestępców seksualnych na inne parafie. Nie czuję się bezpiecznie i wszyscy wierni powinni się zatrwożyć i zastanowić czy przyjąć z rąk zboczeńców komunię św. Nikt mi nie wmówi, że grzeszne ręce które pogwałciły prawo kościelne i karne, które dotykały bezbronne dzieci, są nadal konsekrowane i bez obaw wierni mogą przyjmować Ciało Chrystusa(?). No właśnie. Czy to jest jeszcze Ciało Chrystusa? Czy za sprawą takiego księdza Chleb i Wino przeistoczy się w Ciało Chrystusa? Jak się ma rydzykowe – „To że ksiądz zgrzeszył, to zgrzeszył” do fragmentu ewangelii Św. Jana o dobrym pasterzu – „Czy zły duch może otworzyć oczy niewidomego?” Wątpię! To obraża moje uczucia religijne. Ukrywanie i marginalizowanie przestępstw doprowadza do wyhodowania na gruncie mojego kościoła min. Damazego Macocha czy Marciala Maciela Degollado.

O bezpieczeństwie spod znaku PiS zamilczę. Mieli na to osiem lat swoich rządów. Nie wyszło i liczne swoje winy zwalają na innych. Wina: Tuska, Putina, Unii Europejskiej, Totalnej Opozycji… Jakby to ich przeciwnicy byli u władzy przez ostatnie osiem lat. A oni w tym czasie co robili? Byli ubezwłasnowolnieni? Najwyższy czas wsłuchać się w Słowo Boga i uderzyć we własne piersi. Owszem, miłość i ciepło dają poczucie bezpieczeństwa, ale zakłamywanie rzeczywistości i podgrzewanie atmosfery sprawia, że w tym kotle wrze. A to już jest piekło.

Na wybory pójdę. Nad referendum jeszcze się zastanowię. Pytania referendalne proponowane przez rządzących przypominają mi pytanie zadane kilkanaście lat temu przez wysłannika mojego proboszcza. Brzmiało ono tak – Czy jestem za mordowaniem nienarodzonych dzieci? – Tak? czy Nie? Nie docierało do mojego gościa, że tak postawione pytanie robi ze mnie mordercę gdy powiem Tak, lub osobę  jawnie łamiącą obowiązujące wtedy prawo gdy powiem Nie. Zadałem mu więc przykładowe pytanie – Czy przestałeś już kraść? Tak czy Nie? Zdziwienie na jego twarzy znaczyło, że facet nie zakumał. Dopiero drugie pytanie pomocnicze – Czy przestałeś się onanizować? Tak czy Nie uświadomiło mu, że tak sformułowane pytanie jest chwytem poniżej pasa. Że w tak sformułowanych pytaniach nie ma dobrej odpowiedzi. Czy do końca zrozumiał swoją głupotę. Wątpię czy nie powielał go później u innych sąsiadów.

Uszanuję wynik wyborów i referendum niezależnie od ich rezultatu. Uszanuję je tak jak kiedyś uszanowałem fakt przyprowadzenia przez mojego „dojrzałego” syna do domu jego pełnoletniej koleżanki. Gdy po pewnym czasie usłyszałem dochodzące z pokoju odgłosy „rozkoszy”, chciałem TO natychmiast przerwać. Poszedłem do jego pokoju. Na drzwiach wywieszony był sporych rozmiarów plakat z wizerunkiem Chrobrego. Dotarł do mnie jego rebusowy przekaz. Na plakacie widniał syn Mieszka a za drzwiami – mój syn mieszka. Uszanowałem jego „dorosłą” decyzję. Odwróciłem się na pięcie i odszedłem. Po latach Jarek uświadomił mi, że dobrze zrobiłem. Mam mądrego chłopaka. Miał dobre serduszko. Wybijał swojej dziewczynie dawanie w szyję. Sam na moje szczęście po wyznaczonej przez prezesa godzinie za dwadzieścia pięć siódma nie stawał sięł Zosią. He!, he!, he!

Jerzy Wnukbauma.