Grajcie na chwałę Pana.

Wspomnę  dzisiaj o tym, czego już niema;
o drewnianym krzyżu z rzeźbami trzema,
kiedyś stał przy drodze, dziś już wśród albumów,
dzieło mego przodka zwane Krzyż Baumów.
                                                 Jerzy Wnukbauma

O postawionym przez mojego pradziadka Jana Henryka Bauma krzyżu, po raz pierwszy usłyszałem podczas wakacyjnego pobytu w rodzinnych stronach mojego matecznego dziadka Władysława. Dokładnej daty nie pamiętam. Byłem wtedy jeszcze dzieckiem. Było to chyba na początku lat 60 ubiegłego wieku. To wtedy w czasie rozmowy mojej matecznej babki z siostrą mego dziadka, padła wzmianka o krzyżu Baumów. Tak go wtedy nazwała – Krzyż Baumów. Musiałem być wtedy dzieckiem z wielką wyobraźnią, bo pod wpływem tej rozmowy, krzyż ten w moich oczach urósł do rangi niecodziennego, wielkiego, wspaniałego monumentu. Ogarnęła mnie chęć zobaczenia tego swoistego cudu. Sposobność nadarzyła się niespodziewanie szybko, bo w najbliższą niedzielę pojechaliśmy całą rodziną do kościoła w Zgórsku. Była to niecodzienna dla mieszczucha podróż. Wyprawa ogumioną furmanką zaprzężoną w dwa konie. W drodze do kościoła ciotka wskazując na przydrożny krzyż, powiedziała; – To jest ten krzyż. Venimus! Vidimus! Nichil factum est! (przybyliśmy, zobaczyliśmy, nic się nie stało). Rzeczywistość okazała się banalna. Krzyż był starym, drewnianym, przydrożnym krzyżem jakich wiele było rozsianych po całej Polsce. Stare, poczerniałe drewno noszące znamiona czasu. Bez najmniejszego znaku wskazującej na fundatora. Bez tabliczki przybliżającej intencję jego postawienia. Jedyną ozdobą pociemniałych od słońca i deszczu belek były trzy rzeźby. Centralnie umiejscowiony ukrzyżowany Jezus, oraz dwie inne rzeźby przymocowane poniżej nóg ukrzyżowanego Zbawiciela. Figurki Najświętszej Marii Panny i Św. Józefa. O ile sobie przypominam, wszystkie rzeźby były kolorowe. Pomalowane jakąś farbą. Wspominam o tym, bo dzisiaj z powodu piaskowania rzeźb, trudno jednoznacznie to stwierdzić.

Jan Baum i Zbigniew Baum przy Krzyżu Baumów.

Kiedy dokładnie stanął ten krzyż i co było intencją jego postawienia? Dlaczego na krzyżu nie ma najmniejszego śladu wskazującego na jego fundatora. Dlaczego stoi tak daleko od miejsca zamieszkania darczyńcy (około 3 km) Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Same niewiadome a brak wyjaśnień. Żadne sensowne rozwiązanie nie przychodzi mi do głowy. Sięgnąłem do mojego archiwum w którym zachował się list stryjecznego brata mojej matki. W liście o tym krzyżu wujek pisze tak;  – „Jest przy drodze ze Zgórska do Partyni drewniany krzyż znajdujący się około 300 m od kościoła. Obecnie stoi tam nowy krzyż, ale ma stare figury, które jak sądzę na podstawie opowiadań mojego ojca, były wyrzeźbione przez naszego dziadka Jana z Pnia. Na tym krzyżu były wykonane także „Narzędzia Męki Pańskiej”, których część istniała na tym krzyżu także po wojnie. Dziś ich już nie ma. Z opowiadań rodziny wiem, że było jakieś ważne wydarzenie w życiu dziadka, które on uwiecznił na tym krzyżu. Jest ten krzyż święty cichym miejscem kultu religijnego. Nie powinno to być zapomniane. Myślę, że wymaga to upowszechnienia wśród wnuków i prawnuków dziadka Jana i babci Marianny.  Białystok 19.11.1990 r.”

 Jak wynika z listu, wcześniej w tym samym miejscu stał inny krzyż. Przypuszczalnie też drewniany i  prawdopodobnie też uległ zniszczeniu pod wpływem czasu. Później w tym miejscu został wzniesiony nowy drewniany krzyż. Istnieje też przypuszczenie, że po przegniciu znajdującej się w ziemi belki, z racji oszczędności, stary krzyż został skrócony o zbutwiałą część i ponownie, już krótszy, został w tym samym miejscu wkopany. Na tą hipotezę, nie ma jednak dowodów. Dalej wujek pisze, że na tym nowym krzyżu przytwierdzono stare figurki wyrzeźbione przez jego dziadka Jana. Figurki te przetrwały na krzyżu do jesieni 2017 roku, a więc do jego końca. Dalej wujek pisze, że z krzyża powypadały metalowe narzędzia męki pańskiej. Jak one wyglądały? Kolejna niewyjaśniona zagadka. Zakładam, że były to typowe, najczęściej spotykane na krzyżach symbole męki Jezusa; młotek, obcęgi, włócznia, gwoździe… List nie wyjaśnia kto wykonał owe narzędzia i kto ufundował krzyż, za to jednoznacznie wskazuje na wyrzeźbienie figurek przez mojego pradziadka. W liście wujek Jan przemilcza także ustne polecenie jego dziadka nadzoru krzyża po jego śmierci. Opiekę nad nim miał sprawować ten potomek Jana, który pozostanie na ojcowiźnie, a kolejno po nim jego sukcesor. O tym dowiedziałem się od matki która znała ten fakt z ustnych rodzinnych przekazów.

Pod koniec 2017 roku Krzyż Baumów dokonał żywota. Wcześniej przez kilka lat pochylał się ze starości i dla bezpieczeństwa podwiązano go kilkoma odciągami, gdyż obawiano się przewrócenia go w czasie silnych wiatrów. Pośród miejscowej ludności zawiązał się komitet budowy nowego krzyża. Po wykonaniu i wkopaniu nowego krzyża odbyła się uroczystość jego poświęcenia.  Stary krzyż spalono, a pozostałe po nim figurki oddano w posiadanie spadkobiercom jego fundatora i wykonawcy.

Nowy krzyż. Zdjęcie z 2017 roku. Za krzyżem na łące czarny bocian.

O fakcie zwrotu figurek z Krzyża Baumów dowiedziałem się z rozmowy telefonicznej z kuzynką, która weszła w ich posiadanie. Naprędce wykonałem kilka telefonów i zebrałem chętnych do zaopiekowania się rodzinnymi pamiątkami. Po odbiór figurek wybraliśmy się w czteroosobowym składzie zapaleńców rodzinnej genealogii. Dwóch wujecznych braci z Białegostoku – Janusz i Zbyszek oraz nas dwóch braci z Kielc. Pojechaliśmy do kuzynki. Droga upływała nam w atmosferze wspomnień. Ja jednak czekałem na relację Zbyszka z jego podróży do „fatherlandu”. Na jego pełną wersję, bo skrócony wariant opowiadał mi wcześniej przez telefon. Jego przygody opisałem kiedyś w swoim felietonie, kładąc nacisk na jego metafizyczne, trudne do wyjaśnienia przygody. Opowiem je jeszcze raz, bo ich zakończenie jest ściśle związane z naszą podróżą, ze mną i z Krzyżem Baumów. Ale, żeby wszystko miało ręce i nogi relację Zbyszka zacznę od początku. Od jego sentymentalnej podróży do Nadrenii. Do miejsca skąd wywodzą się nasi przodkowie – Baumowie.

Podróż do Niemiec upływała Zbyszkowi bez większych przygód. Dopiero po przekroczeniu granicy polsko-niemieckiej zauważył, że po drodze sporadycznie pojawiają mu się zwierzęta i ptaki parami. W sensie po dwie sztuki. Dwie sarny, dwa psy, dwie kaczki, dwie jaskółki… Niby nic w tym dziwnego i niezwykłego ale zastanawiał się dlaczego tak się dzieje? Podzielił się tym spostrzeżeniem z towarzyszącym mu kolegą Andreasem. Ten nie znajdując w tym żadnego sensu, wzruszył tylko ramionami. Gdy przyjechali na miejsce Andreas zażartował ze Zbyszka mówiąc do niego; – Ciebie tu nawet dzwony witają. W tym momencie do Zbyszka dotarł odgłos dzwonów z oddalonego miasteczka. Wysiadając z samochodu, Zbyszek przeciągnął się i zamarł w bezruchu.  Po chwili wskazał palcem na dach domu w którym mieszkał Andreas i spytał – Andreas! Co to jest? Na kalenicy dachu domu Andreasa siedziały dwa rzadko spotykane ptaki – para kruków, która za nic miała rozlegające się po okolicy bicie dzwonów.

Zbigniew Baum przy tablicy z nazwą miejscowości.

Następnego dnia Andreas i Zbyszek pojechali w rodzinne strony naszych przodków. Zatrzymali się przed tablicą z napisem Bechtheim. Miejscowości z której pochodził nasz 6xpradziadek Johan Nicolaus Baum. W chwili gdy Andreas robił Zbyszkowi zdjęcie z miejscowego kościoła doleciało bicie dzwonów. Po krótkim spacerze po Bechtheim na jednej z uliczek znaleźli dom zamieszkały przez Baumów. Wskazał go napotkany mieszkaniec wsi. Niestety nikogo w nim nie zastali. Po krótkim pobycie w Bechtheim pojechali do położonego nieopodal Uelversheim – miejsca urodzenia kolejnego pokolenia Baumów. Przed wjazdem do tej wioski nie obyło się od zrobienia pamiątkowej fotografii przy tablicy miejscowości. Tym razem obyło się bez bicia dzwonów. Pierwsze kroki po przyjeździe do Uelversheim Zbyszek skierował do miejscowego kościoła protestanckiego. Niestety ten był zamknięty. Nieopodal tego kościoła był drugi, sądząc po urzędowej tabliczce, zabytkowy kościół. W odróżnieniu od tego pierwszego, wolnostojącego kościoła, ten drugi charakteryzowała ściśle przylegająca do jego murów zabudowa. Tak ścisła, że mury niektórych sąsiednich domostw stanowiły część składową kościelnego muru. Na szczęście ten kościół był otwarty. Obaj nasi globtroterzy weszli do jego środka. Z chwilą przestąpienia progu kościoła rozległo się bicie dzwonów. Po ich ustaniu, w kościele pojawiły się dwie kobiety; młoda, starsza i mały, kilkuletni chłopiec. Pojawił się promyk nadziei, bo skoro pojawili się ludzie, nadarzyła się okazja spytać o kontakt z pastorem. Po próbie nawiązania rozmowy Zbyszek spotkał się z piorunującym spojrzeniem i napomnieniem ze strony starszej kobiety. Krótkim – Ciii! rozkazała mu by zachował ciszę. Jak sam opowiadał, poczuł się wtedy niekomfortowo. Urażona duma podpowiadała mu by odwrócić się na pięcie i wyjść z kościoła. Jednak jakaś nieopisana siła kazała mu usiąść i ochłonąć. Usiadł i po chwili zobaczył jak starsza kobieta zwracając się do chłopca powiedziała; – Jutro będzie twój chrzest. Tu będą stali twoi rodzice, tu dziadkowie… Zaznaczę cię znakiem krzyża świętego ….

Zbigniew Baum w kancelarii parafii protestanckiej w Uelversheim

Gdy kobieta kończyła wyjaśniać przebieg ceremonii, do Zbyszka dotarło, że to co przed chwilą wydarzyło się było dla niego niecodziennym darem Nieba. Fuksem a może nawet cudem. Jakby ktoś specjalnie na jego przyjazd zorganizował coś na wzór jasełek. Dzięki niecodziennemu zbiegowi okoliczności mógł naocznie zobaczyć jak mogła przebiegać ceremonia chrztu naszego przodka, bo w tym kościele ochrzczony był nasz 4xpradziadkek Johan Baum urodzony w Uelversheim w 1773 roku. Wnuk wspomnianego przy okazji mowy o Bechtheim Johana Nicolausa Bauma. To on był jednym z pionierów zakładających niemiecką kolonię w Galicji. Zmarł w 1844 roku w Hohenbach, dzisiaj Czermin. Negatywne emocje związane z oschłym potraktowaniem ustąpiły. Do końca z zaciekawieniem śledził przebieg przygotowań do ceremonii chłopca. Po skończonej przymiarce chrztu, rozemocjonowany podszedł do pani pastor. Przedstawił się i powiedział z czym przybywa. Poprosiła go do swojej kancelarii. Po chwili poszukiwań położyła przed nim otwartą na interesującej go stronie starą księgę urodzeń i wyszła. Jak opisywał Zbyszek, odniósł wrażenie, że to co się dzieje jest siłą sprawczą jakiejś niewidzialnej  mocy. Zrobił kilka zdjęć i ruszyli w drogę powrotną.

Strona księgi urodzeń z 1773 roku z wpisem aktu urodzenia Johana Bauma.

Opowiadanie Zbyszka traktowałem z dużym dystansem. Nie podejrzewałem go o konfabulację. Raczej o zbyt emocjonalne podejście i doszukiwanie się w prostych ziemskich zdarzeniach jakiś nieziemskich, metafizycznych, nadprzyrodzonych sił. Sam niejednokrotnie widziałem przed maską samochodu przebiegające zwierzęta. Bicie dzwonów też nie powodowało u mnie gęsiej skórki. Ot! Zwykły zbieg zdarzeń. Nie doszukiwałem się w tym niczego nadzwyczajnego. Mieszkam blisko kościoła i bicie dzwonów słyszę codziennie. Nawet kilka razy dziennie. Na mszę, na Anioł Pański, na Apel Jasnogórski i okazjonalnie przy udzielaniu ślubu bądź wyprowadzeniu zwłok. Prawdopodobnie i w jego przypadku musiał zaistnieć zwykły zbieg okoliczności. Przejąłem się jednak, gdy ja stałem się mimowolnym świadkiem kontynuacji niesamowitych znaków opatrzności. Wróćmy jednak do naszej podróży do Zgórska.

Po dotarciu do celu i po krótkim odpoczynku, nazajutrz pojechaliśmy na cmentarz w Zgórsku. Po drodze mijaliśmy nowo postawiony krzyż. Kątem oka zauważyłem przechadzającego się po łące za krzyżem czarnego bociana. Zastanawiałem się skąd się tu wziął. Koniec września. Już dawno powinien odlecieć do Afryki, poza tym czarny bocian jest ptakiem leśnym, stroni od ludzi, jest bardzo płochliwy i trzeba mieć niesamowite szczęście by go zobaczyć. Zatrzymaliśmy się. Pogoda była fatalna. Było chłodno i lało. Na odwagę wyjścia z samochodu zdobył się tylko Janusz – brat Zbyszka. Zrobił kilka zdjęć nowo postawionego krzyża. Po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę. W czarnym bocianie nie dostrzegałem żadnego związku z wcześniejszym opowiadaniem Zbyszka. Aż do chwili, gdy dotarliśmy do kościoła w Zgórsku. Zajęci rozmową zbliżyliśmy się do furtki prowadzącej na dziedziniec kościoła. Zbyszek nacisnął klamkę i wtedy wszyscy usłyszeliśmy głośne bicie przykościelnych dzwonów. Wtedy zagrały na chwałę Pana. Dzisiaj 21.12.2021 roku, kościelne dzwony zagrały mojemu wujecznemu bratu ostatni raz. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen.            Jerzy Wnukbauma