W powyższym znaczeniu, wyraz fama brzmi jednoznacznie – jest to rodzinny przekaz. W potocznym znaczeniu fama oznacza; pogłoskę, plotkę, wieść, czczą gadkę, słuchy… Zarówno więc w sensie rodzinnego przekazu jak i znaczeniu potocznym, wyraz fama występuje w trybie przypuszczającym. Niesprawdzonym. Według słownika tryb ten – Wyraża przypuszczenie, wątpliwość, niezdecydowanie, wskazuje na zdystansowanie się mówcy od opisywanych przez niego faktów. Fakty opisane trybem przypuszczającym mogą być nierzeczywiste, hipotetyczne, lub co najmniej wątpliwe. Pewnie dlatego większość początkujących genealogów posługując się tym zwrotem, przyjmuje asekuracyjną postawę – to nie ja mówiłem! Nie chcąc zwalać winy na konkretną osobę; ojca, matkę, babkę, przypisuje zasłyszaną wiedzę całej rodzinie. Ja i większość koleżanek i kolegów genealogów mając sprawdzoną, udokumentowaną wiedzę o swojej rodzinie, podpieramy się archiwalnymi dokumentami. W moim przypadku tak było do czasu, aż znalazłem coś, co postawiło na głowie całą moją wiedzę o rodzinie i nakreśliło wielki znak zapytania nie korelujący z przekazem ojca i odnalezionymi dokumentami.
Moją pierwszą genealogiczną wiedzę czerpałem jak wszyscy – z przekazów ojca i matki. Z perspektywy lat uważam, że było to tylko zwykłe zaciekawienie. Dziś nazwałbym go sprawdzaniem, skąd się na świecie wziąłem i czy przypadkiem nie wypadłem sroce spod ogona. Według obowiązującego statusu mam pochodzenie inteligenckie. Wychowywałem się natomiast w środowisku robotniczym. Chociaż dzisiaj, z racji wiedzy o sąsiadach i powojennym napływie ludności wiejskiej do Kielc, zdecydowanie powiedziałbym – bawiłem się i wychowywałem w środowisku chłopsko – robotniczym. Pewnie dlatego, klimaty szlacheckie działały na mnie jak przysłowiowa płachta na byka. Moje relacje z matką były zdecydowanie silniejsze niż z ojcem. Dzięki temu o moich korzeniach po kądzieli wiedziałem więcej, niż o moich bliskich po mieczu. Na wiedzę o korzeniach po mieczu musiałem czekać aż do czasu powołania mnie do wojska (?). Do jednostki wojskowej stacjonującej w Nowym Dworze Mazowieckim. Podaję miejsce stacjonowania, bo ojciec wykombinował, że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Odwiezie mnie do wojska, a raczej pojedzie ze mną do Warszawy i zanim złożę przysięgę na wierność ZSRR, nadrobi genealogiczne zaległości pokazując mi gdzie mieszkał do 1944 roku, do czasu wybuchu Powstania Warszawskiego. Takiego obciachu nie spodziewałem się. Na nic były moje prośby i groźby. Tak postanowił i postawił na swoim. Pojechaliśmy razem do Warszawy.
Dla zabicia czasu w podróży do Warszawy, ojciec opowiedział mi o swojej rodzinie. Z przekazów ojca wiedziałem, że rodzina mojej ojczystej babki Feliksy z domu Krośnicka wywodziła się z północnego Mazowsza, a dokładniej mówiąc z Krośnic, małej wioski, leżącej na trasie kolejowej między Ciechanowem a Mławą. Umiejscawiając mi ją w pociągu (bez mapy), ojciec wspominał, że charakterystyczne dla Krośnic jest to, że w pobliżu tej wioski było siedem miejscowości zaczynających się na literę K. Dziś nie pamiętam, czy wtedy wymieniał te miejscowości z nazwy. Zresztą, z tamtej rozmowy zapamiętałem niewiele. Głowę zaprzątniętą miałem niepewnością, co zgotuje mi jutrzejszy dzień. W Warszawie ojciec pokazał mi miejsce w którym stał dom w którym mieszkał, odwiedziliśmy jego wujenkę w Wawrze. Rozstaliśmy się na Dworcu Gdańskim.
Mojej genealogicznej inicjacji ojciec nie doczekał. Dzisiaj wiem, że wspominane przez niego miejscowości to; Klice, Kliczki, Kątki, Karniewo, Kozdroje, Kargoszyn. Z archiwalnych aktów wynika, że Krośnice były rodową posiadłością Krośnickich h. Lubicz. Z czasem ród Krośnickich ubożał i pozbywał się części swego majątku na pokrycie zobowiązań ślubnych. Z biegiem lat sukcesorzy nazwiska mieszkający w Krośnicach, byli w posiadaniu tylko części swych dawnych majątków szlacheckich. To nie znaczy, że ród nie przejmował nowych majątków w postaci posagów panien; Zdziarskich, Stryjewskich, Żmijewskich, Pszczółkowskich, Olszewskich, Smoleńskich, Milewskich Ostrowskich, Gołębiewskich, Czarzastych, Ślaskich, Zalewskich, Borzuchowskich… Nie inaczej było z korzeniami po kądzieli mojej babki Feliksy Urzyczak z domu Krośnicka. Ród po jej matce Kazimierze Krośnickiej z Długokęckich wywodził się z Długokątów (Długokętów) w okolicach Wieczfni Kościelnej. Posiadał herb Lis. Podobnie jak Krośniccy tracili część swych majątków na rzecz posagów swych sióstr, Zyskiwali żeniąc się z pannami Waśniewskimi, Rutkowskimi, Kołakowskimi, Purzyckimi, Tańskimi, Roplewskimi, Pszczółkowskimi, Gołębiewskimi, Zakrzewskimi, Kownackimi, Chmielewskimi, Wąsowskimi…
Nigdy nie chwaliłem się korzeniami mojej ojczystej babki. Chwalenie się pochodzeniem szlacheckim też nie jest w moim stylu. Poza tym; według starego, nieobowiązującego prawa, nie dziedziczę tego pochodzenia po babce. Obecne prawo nie wspomina takiego pochodzenia. Piszę o przodkach mojej ojczystej babki, bo chociaż w ten sposób mogę stanąć w jej obronie przeciwko zaszufladkowaniu jej do narodu wybranego. Wykłócam się piórem, bo nie jestem zwolennikiem przyśpiewek na melodię „O Peggy Brown”. Gaśnicy też nie mam pod ręką. Jestem wkurzony i trochę zniesmaczony bo znalazłem, że
Mój Stary,
po matce może być innej wiary.
Mam bić się w pierś i wyznać szczerze,
że mogę być starszym bratem w wierze?
Z drugiej strony zadowolony jestem, że jedna, bliska mojemu sercu gojka jest przykładem na istnienie tzw. „przemysłu holokaust”. Pomyśleć, że ktoś zrobił z niej Żydówkę, tylko dlatego, że jest na listach obozowych obozu koncentracyjnego w Dachau. A wystarczyłoby tylko sięgnąć po inne jej dokumenty obozowe. Nigdy nie była Żydówką. W miejscu staatsangehorigkejt na jej personalbogen wpisano polnisch. Na jej obozowym pasiaku widniała litera P. Była wyznania rzymsko-katolickiego o czym świadczą jej akty: urodzenia, małżeństwa i zgonu. Chyba zmienię nazwisko na bardziej pospolite. Na Kowalski. Będę szlachcicem. A co! Nazwisko Rocha Kowalskiego też jest przecież na liście. Na liście lektur.
Jerzy Wnukbauma