W wielu rodzinach żyje tradycja przekazywania wykonywanego zawodu z ojca na syna. Ojciec uczył zawodu swoje dzieci, z kolei jego przyuczał do zawodu jego ojciec, jego ojca przysposabiał do rodzinnej profesji jego ojciec, … itd. Taki swojski łańcuszek – łun łunego, łun łunego. Rodzinna sztafeta pokoleń. Zabezpieczanie siebie na starość poprzez przekazanie w schedzie swym dzieciom źródła utrzymania dla całej rodziny. W mojej rodzinie tego nie było. Przynajmniej tak do tej pory myślałem. Do chwili gdy w pojawiających się w internecie aktach, czarno na białym, przez kilka pokoleń, powtarzała się profesja moich przodków. Profesja ściśle związaną z kościołem katolickim i z jego obrzędami. Z posługą do mszy. Tu szybko wyjaśniam – nie chodzi o kapłana. Nie po tym ojcu (duchownym) rodzili się moi przodkowie przejmujący rodzinną specjalizację. Moi męscy przodkowie z dziada, pradziada byli organistami. Zwyczaj przygrywania księdzu do mszy trwał w mojej linii po mieczu kilkadziesiąt lat. Tą regułę przerwała moja ojczysta prababka, Waleria.
Organiści. Muzycy grający na organach. Do najbardziej znanych należeli Johann Sebastian Bach, Georg Friedrich Händel, Stanisław Moniuszko, Feliks Nowowiejski. Najbardziej znanym utworem skomponowanym przez kościelnego organistę Franza Xawera Grubera, jest kolęda „Cicha noc”. Zawód który wykonują kościelni organiści nie jest łatwy. Zmusza ich do wielu wyrzeczeń. Kościelny organista musi współgrać z kapłanem, orientować się w jakiej tonacji i rytmie zagrać i zaśpiewać. Kilka razy dziennie. Rano i wieczorem. W świątek i piątek. W weekendy i kościelne święta. Zawsze dyspozycyjny, na posterunku. Organy są instrumentem o który też trzeba regularnie dbać. Te stare, często wymagały napraw. Lepiej miał tylko ksiądz.
Gdy na Mszy św. zabraknie organisty milknie śpiew. Z czasem nie podejmuje go także kapłan celebrujący Mszę św. Wierni nierówno, mimochodem i pod nosem odpowiadają na wezwania kapłana. Pewnie dlatego posługa organisty była i jest ceniona przez zawiadujących parafiami proboszczów. Dawniej z urzędem kościelnego organisty wiązały się liczne przywileje. Większe, bogatsze parafie oferowały przyjmowanemu muzykowi mieszkanie, powszechnie zwane organistówkami. Były to wolnostojące budynki ufundowane przez parafię. Zazwyczaj ulokowane były one w pobliżu kościoła. Do skromnych pensji, organiści dorabiali grając na ślubach, chrzcinach i pogrzebach. Mogli uczyć w kościołach gry na organach przyszłych organistów, pobierając od nich opłatę za naukę. W adwencie roznosili opłatki. W świątecznym, bożonarodzeniowym okresie chodzili po kolędzie. Wśród okolicznej ludności cieszyli się wielkim mirem. Byli zawsze pod ręką, gdy ojcowie przynosili do chrztu swoje dzieci. Stąd w tak wielu aktach urodzonych, jest tylu organistów zapisanych jako świadków chrztu. Bo organista to był ktoś. Grał dla Boga i dla ludzi.
Przypuszczam, że „moich mazowieckich organistów”; do nauki gry na organach, od dziecka gonił do klawiszy ich ojciec a mój praprapradziadek Joachim Kuźmiński. Być może pedagogusem był jego teść organista kuflewski, Paweł Michniewski (mój 4xdziadek). Wcześniej tych nauczycieli też uczyli ich ojcowie. Przyszli adepci od małego dziecka przebywali z rodzicami w kościele. Przysłuchiwali się grze ojca (lub dziadka). Z ciekawością przyglądali się jak gra przyciskając wielkie klawisze, licznie uszeregowane na organowym manuale. Potykali się o klawiaturę nożną, szelkami zahaczali o wystające registry. Zapewne początkowo dziwili się skąd wydobywają się rozchodzące się po całym kościele piękne dźwięki. Później być może poznawali mniej przyjemną stronę gry na organach, wymagającą znacznej siły fizycznej tj. kalikowanie czyli pompowanie powietrza w miechy, które dostarczały powietrze do organowych piszczałek. Gdy połknęli muzycznego bakcyla, zostawali kontynuatorami rodzinnego zawodu. Często stawali przed wyborem – gra na organach czy nauka w seminarium. Do takich wniosków doszedłem, analizując nazwiskach niektórych katolickich księży. Nie sprawdzałem których powołań było więcej. Skupiałem się na protegowanych św. Cecylii.
Osobę kościelnego organisty i jego posługę wierni zazwyczaj dostrzegają tylko raz w tygodniu na niedzielnej Mszy św. Bywa nieraz, że przez przyjezdnych gości, do jego oceny wystarczy tylko jeden jedyny dzień z życia kościelnego organisty. Nieważne ślub czy chrzest. Liczne tego przykłady można oglądać na youtube. Kto śpiewa – dwa razy się modli. Nie grzeszy ten co fałszuje. Ten co śpiewa i musi słuchać kakofonii – modli się cztery razy. W myśl starych zasad rekrutacji – śpiewać każdy może – niektórzy księża przyjmowali organistów jak leci. Dziś zgodnie z artykułami Instrukcji synodalnej „Posługę organisty może podjąć każdy katolik, zarówno mężczyzna jak i kobieta, posiadający należyte kwalifikacje fachowe i moralne”, ale… Stawiane są także wyższe poprzeczki – „Od kandydata do posługi organisty należy wymagać ukończenia Studium Organistowskiego” a w większych parafiach, dyplomu szkoły muzycznej. Przy naborze wymagane są także: minimum trzyletnia praktyka, umiejętność nauczania śpiewu, dyrygowania i prowadzenia chóru. Na organistę nakłada się także obowiązek doskonalenia wyuczonych umiejętności gry i śpiewu. Dla Boga i dla ludzi. I wszystko gra.
Jerzy Wnukbauma.