Nabijanie w butelkę, czyli moje stanowisko w sprawie.

Jestem z pokolenia powojennego wyżu demograficznego. Pokolenia, które na życiowym starcie nie znało mamiących oko i oszukujących zdrowy rozsądek reklam. Pokolenia nieznającego kolorowych nadruków i błyszczących od lakierów  folii, torebek, kartoników, pudełeczek. Po wojnie liczyło się tylko to co było w środku. W okresie o którym piszę, do sklepów spożywczych zdecydowana większość towaru była dostarczana w dużych i ciężkich pojemnikach. W 200 litrowych dębowych beczkach, w 50 kg płóciennych i papierowych workach, w dużych plecionych, wiklinowych koszach. Dostarczane w ten sposób artykuły spożywcze, były układane przez personel na półkach. Rozwijający się powojenny przemysł, po za płóciennymi siatkami na zakupy, metalowymi bańkami i szklanymi słoikami, nie produkował żadnych opakowań na potrzeby gospodarstw domowych. Dlatego, po większość artykułów spożywczych, matka wysyłała mnie tylko z siatką, bańką, lub słoikiem. Wyboru nie było. Mleko, śmietanę, maślankę, jogurt, sprzedawczyni wlewała mi bezpośrednio do przyniesionej ze sobą emaliowanej bańki. W późniejszym okresie w wersji exclusive, na wymianę przynosiłem butelki lub płaciłem za nie kaucję. Na kiszoną kapustę i kiszone ogórki przynosiłem słoik. To ja, kupujący decydowałem, czy po zważeniu słoika i ogórków, ekspedientka do słoika doleje mi gratis kwas z beczki. Materiały sypkie takie jak mąka, kasza, czy cukier ekspedientka odważała w papierowych torebkach. Do ważenia tych artykułów, na ladzie stała waga sklepowa z obustronnie umieszczonym wskaźnikiem, tak by kupujący widział czy nie jest oszukiwany na wadze.

W tamtym czasie w sklepach królowała szarość. Wszechobecne były opakowania w postaci  arkuszy papieru i różnego rozmiaru papierowych toreb. Gdy tych zabrakło, w razie potrzeby z arkusza papieru błyskawicznie zwijany był rożek – torebka w kształcie stożka. W warzywniakach czyli tzw. „zielonych budkach” sprzedawczyni odważone na szalkowej wadze buraki lub ziemniaki wsypywała kupującym bezpośrednio do przyniesionych ze sobą siatek. Oczywiście niczym nie różniących się od innych siatek, ale noszących nazwę „siatek na ziemniaki” .

Przyszło nowe i z czasem tradycyjne opakowania zaczęły ustępować miejsca opakowaniom z tworzyw sztucznych. Te były i są zdecydowanie lepsze, lepiej przystosowane do transportu, nie tłuką się i są odporne na wilgoć. Czy sprawdziły się w handlu? Moim zdaniem tak. Są wszechobecne nie tylko w handlu. Mają tylko jeden minus. Przez to, że nie rozkładają się, szkodzą przyrodzie. Na ich biodegradację w ziemi, trzeba czekać kilka lub kilkanaście pokoleń. Coraz częściej słyszy się też głosy, że przedostając się do mórz i oceanów oraz wód gruntowych, unicestwią całe życie na Ziemi.

Do powyższych refleksji skłoniły mnie pojawiające się od czasu do czasu zmiany wprowadzane w SZwA, oraz w PTG z którego nader często korzystam. Zmiany te miały poprawiać, służyć, spełniać, być… Nie nazwę tego rzucaniem kłód pod nogi genealogicznej braci. Mają swój cel. Odnoszę jednak wrażenie, że tak jak w supermarkecie – jestem nabijany w butelkę. W moim odczuciu niektóre zmiany mają się  tak do rzeczywistości jak w supermarketach przekładanie towarów na półkach. Niby wszystko jasne, bo roszadę artykułów robi się w trosce o klienta. Moim zdaniem działanie to jest zwykłym wybiegiem. Ukrytym celem (moim zdaniem) jest pokazanie kto tu rządzi. W końcu podwładnym trzeba dać coś do roboty, a swoim przełożonym pokazać operatywność i że jest się potrzebnym, niezastąpionym. W trosce o swoje stołki. Czy w takim razie byłbym w stanie wrócić do starych zasad? Zdecydowanie nie! Choć nie ma już starych sklepowych wag ze wskaźnikiem,  nauczyłem się patrzeć handlowcom na ręce. Opakowania służą mi do sprawdzania składu i terminu przydatności do spożycia. Na nadmuchanych do granic możliwości powietrzem torebkach, sprawdzam wagę netto. Tego co jest w środku. Kłopot mam z mrożonkami. Z nich nie da się usunąć nadmiaru wody. Nauczyłem się też segregować śmieci. Nie sortuję ich już na te co się palą i na te co nie nadają się do pieca.

Jerzy Wnukbauma.