Zostałem poproszony, by na naszym pierwszym, powakacyjnym spotkaniu Świętogenu, powiedzieć kilka słów o sobie. Długo wahałem się czy warto podjąć to wyzwanie. Rozważałem wszystkie za i przeciw i za każdym razem wychodził mi remis ze wskazaniem na NIE! Mówienie o sobie nie jest rzeczą łatwą. Nie każdy ma ten dar. Ja go nie posiadam. Postanowiłem odpuścić sobie. Wkrótce jednak zmieniłem swoje zdanie. Wyluzowałem pod wpływem alergicznej reakcji zwykłego posła, na najmłodszą reporterkę akredytowaną w Sejmie.
Należę do powojennego pokolenia. Do rozpieszczonego i hołubionego przez rodziców i państwo polskie pokolenia wyżu demograficznego, któremu nikt nie mówił, że dzieci i ryby nie mają głosu. Przypominam sobie z dzieciństwa rodzinne spotkania. Przy zastawionym stole na którym królowała wódka, zasiadały babcie, wujkowie, ciotki, rodzice. Pamiętam, że na imieniny matki i ojca dodatkowo przychodzili też nasi sąsiedzi z bloku. Takie były wtedy czasy – wczesny Gomułka. Mówiło się o sprawach poważnych i o dupie Maryny. Popisywano się sprośnymi kawałami. Rozmowy cichły, gdy pojawialiśmy się my. Od nikogo z dorosłych, ani ja, ani moi małoletni kuzyni nie usłyszeliśmy – „Odejdź od stołu”. Dla nas rodzinne spotkania były okazją na wysępienie od rodziców lub ciotek czekolady lub ciastek. Dostawaliśmy swoje i zadowoleni szliśmy bawić się na podwórko w swoim gronie. Fakt – nie było wtedy smartfonów. Cichutki i niemy starałem się być tylko na lekcjach religii. Chyba z marnym skutkiem, bo nieraz ksiądz wytargał mnie za uszy, lub przyłożył linijką w wyciągniętą w pokorze dłoń. Zastanawiam się jak wyglądałby ekranowy Zapiecek w filmie „O dwóch takich…” , gdyby kiedyś bliźniakom powiedziano – „Odejdź!” Ale… Widocznie tylko oni mają monopol na Odejdź” i „Spadaj dziadu”, oraz na dobór swoich rozmówców – „Tylko nie ta małpa w czerwonym!” , „Z TVN-em nie rozmawiam!”.
Jak miliony dzieci urodzonych tuż po wojnie, należę do pokolenia wielkich szczęściarzy. Dbali o nas nie tylko nasi rodzice. Dbało o nas także państwo. W szczególności jego partyjni przywódcy. Dla przykładu; podnoszono ceny artykułów pierwszej potrzeby, lecz pamiętano o nas obniżając ceny lokomotyw, byśmy w przyszłości mogli tanio podróżować, lub zafundować sobie całą lub tylko część parowozu na wynos. Drugi przykład. Naszym rodzicom w zakładach pracy podnoszono normy, po to tylko by Polska rosła w siłę, a nam żyło się dostatnie. W okresie mojego wczesnego dzieciństwa, dbali o nas też urzędnicy kwaterunku. Dokwaterowali naszym rodzicom tymczasowych lokatorów byśmy mieli łatwiejszą zabawę przy poszukiwaniach w chowanego, oraz byśmy nie musieli szukać po wszystkich kątach swoich zabawek.
Urodziłem się w Kielcach w roku 1953. Tuż po śmierci Stalina. Często zaznaczam, że Stalin zrobił dla mnie miejsce na świecie. Z opowiadań rodziców wiem, że po opuszczeniu szpitala w którym przyszedłem na świat, pojechałem dorożką prosto do nowego mieszkania. Do pachnącego drewnem parkietu, oraz zabielonych wapnem ścian mieszkania w nowo oddanym bloku w centrum Kielc. Celowo nie podaję adresu. Początkowo zmieniał on tylko swoją numerację przy ul. Źródłowej. Raz był nr 1, raz nr 19, by po kilku latach przyjąć stały adres – blok przy ulicy Astronautów nr 1. Mój stary blok, miał jeszcze jedną wielką zaletę – stanowili ją jego mieszkańcy. W okresie wczesnego Gomułki, mieszkał w nim I sekretarz KW w Kielcach. Był on także posłem na Sejm. W tej samej klatce mieszkał też I sekretarz KM w Kielcach. Gdy w okresie późnego Gomułki tow. Wiesław zezwolił towarzyszom na budowę swoich enklaw, obaj panowie wyprowadzili się z rodzinami z Astronautów. Jeden do bloku przy KW PZPR, drugi do Warszawy. Awansował na generała dywizji MO, był zastępcą Kiszczaka. W tamtym okresie moimi sąsiadami było 5 lekarzy różnych specjalności, naczelny Poczty Polskiej w Kielcach, 2 dyrektorów dużych zakładów pracy, prezes spółdzielni pracy (były pracownik SB w czasie pogromu kieleckiego wyłapywał osoby agresywne), major SB, inżynierowie, technicy i pracownicy kieleckiej ISKRY i SHL. Nie przypominam sobie, by któryś z dawnych sąsiadów kazał mi spadać, lub w inny sposób odepchnął od siebie. Wręcz przeciwnie. Bywało, że bawiąc się z synami nobilitowanych sąsiadów, kilka razy zostałem pogłaskany przez ich starych po głowie. I co? I żyję. W późniejszym okresie lista „znanych” na Astronautów 1 powiększyła się o już nowe pokolenia zamieszkałe i wychowane w tym bloku. W spisie lokatorów można było znaleźć kolejnych dwóch posłów – ojca i syna, sędzinę miejscowego sądu, znanego architekta i regionalistę, muzyka i piosenkarkę Arian, prezydenta Kielc, lekarzy, nowo upieczonych inżynierów, techników… Stanowili oni zbiorowisko osobistości (nie mylić z panoptikum) starszych panów z mojej ulicy, starszych pań czasami też.
Jerzy Wnukbauma.