Upalny wieczór, sen nie przychodzi.
Ułożę wierszyk, a co mi szkodzi.
Lepiej rymować niż liczyć barany,
i na noc rogatą być skazany.
„Poleżę sobie” – myślę tak –
„Ułożę rymy leżąc na wznak”.
Gdy ułożyłem strofy trzy,
zasnąłem i słyszę pukanie do drzwi.
W drzwiach stoi facet i mówi – „Stary! –
trzęsąc mną mocno przy tym za bary –
„Ty jesteś wielki i wiesz cholera?
Rymy masz niczym u Sztaudyngera!”
Tu przyznam – W chłopcach nie gustuję!,
lecz ta krytyka mnie dowartościowuje.
„Dobra” – myślę – „Mów mi tak”
i dalej leżę sobie na wznak.
Znowu pukanie. W drzwiach Bralczyk i Miodek.
Bralczyk mi mówi – „Tyś samorodek.
Wiersz twój dowcipny, celna treść,
Jednego wszak nie mogę znieść.
Drogi poeto popraw swą składnię!
Ale ogólnie może być. Ładnie!”
Oj myślę sobie – Mówcie mi tak!
i dalej leżę sobie na wznak.
I znowu głośny dzwonek do drzwi
dokończyć zwrotki nie daje mi.
Tym razem w drzwiach pięciu chłopa,
rosłych agentów UOPA.
„Urząd Ochrony Praw Autorskich” –
W mych uszach słyszę ich głos szorstki –
„Tylko posłowie Szanowny Panie,
mają monopol na TFUrcze drzemanie.
Znowu zasypiam i dzwonek do drzwi
kradzioną nockę uprzykrza mi.
Tym razem piękna, naga pokusa
Od progu pragnie dać mi bonusa.
Przecieram oczy. Za oknem wschód.
Na łóżku żona, ja i mój wzwód.
Dobrze, że chociaż ślubną mam.
Halo! Nie śpimy! Hannibal u bram!
Jerzy Wnukbauma