Szukali nowych, nieodkrytych dróg.

Mój mateczny dziadek Władysław tułał się z rodziną po świecie jak przysłowiowy Cygan. Pracował; w Mielcu, we Fryszerce, w Kielcach, w Książu Wielkim, w Koluszkach, w Bliżynie, w Chęcinach, w Kowlu, w Ciepielowie. Za każdym razem gdy zmieniał miejsce swojej pracy, obiecywał mojej babci, że to już ich ostatnia przeprowadzka. Mówił jej -„Helu! To ostatni raz i osiądziemy już na swoim.” Były nawet widoki na jego ustatkowanie się. Miał koło Mielca własną działkę budowlaną. Zgromadził na niej materiał na budowę ich własnego domu. Plany przerwała jego śmierć. Moja babka zgodnie z przyrzeczeniem małżeńskim – Gdzie ty Gajuszu tam i  ja Gaja – przemierzała wraz z mężem świat i wszędzie tam gdzie dziadkowi wpadła w ręce praca, prowadziła mu rodzinny dom. Niezaprzeczalnym dowodem na migrację po całej Polsce moich dziadków, są rozsiane po kraju akty urodzenia ich dzieci. Czworo dzieci i cztery odległe od siebie miejsca ich urodzeń. Nie zastanawiałem się nad przyczyną częstych przeprowadzek dziadków. Znałem ją z rodzinnych przekazów. Powodem tułaczki był zawód dziadka. Był mechanikiem tartacznym. Budował nowe, lub rozbudowywał istniejące tartaki. Zastanawiałem się jednak nad tym, skąd dziadek wiedział gdzie ma się udać w poszukiwaniu nowej pracy? Nie w każdej miejscowości były tartaki i nie we wszystkich tartakach była możliwość pracy.

Wbrew pozorom poszukiwanie pracy nie musiało być takie trudne. Po odzyskaniu niepodległości Polska powołała państwową służbę zajmującą się pomocą osobą poszukującym pracę. Niedługo po zakończeniu I Wojny Światowej, w dniu 27 stycznia 1919 roku, Naczelnik Państwa na wniosek Premiera RP  podpisał dekret o powołaniu Państwowych Urzędów Pośrednictwa Pracy i opieki nad wychodźcami. Na tamte czasy urzędy te znakomicie spełniały swoją rolę. Te międzywojenne biura pośrednictwa pracy, działały do wybuchu II Wojny Światowej. Dodając do tego stare jak świat, wypróbowane metody poszukiwania pracy ; koniec języka za przewodnika, rozsyłanie wici po rodzinie i znajomych, szukanie informacji w przydrożnych karczmach, wypytywanie podróżnych, kupców, przewoźników, wędrownych czeladników. Źródłem informacji były również liczne cechy i izby rzemieślnicze.

No dobrze, ale jak znajdowano pracę na długo przed powołaniem państwowych czy prywatnych urzędów? Dajmy na to w XVIII lub w XIX wieku? W wieku pary i elektryczności? Jakim cudem o czekającej za oceanem pracy mógł wiedzieć w XVIII wieku niepiśmienny góral? Co sprawiło, że o możliwości pracy w jeziorańskiej papierni dowiedział się mój krewny Olaf Swenson urodzony w Danii w Kopenhadze syn Swena i Elżbiety? Z jego aktu małżeńskiego wynika, że był czeladnikiem kunsztu papierniczego. Pracował w papierni w Jeziornie. Skąd u licha wiedzieli w Kopenhadze, że w odległej, podwarszawskiej miejscowości jest zakład papierniczy i że oczekują tu na Duńczyków z otwartymi rękami. Tego niestety się nie dowiem. Mogę tylko użyć swojej fantazji.

Sięgając jeszcze w odleglejsze lata, kilka wieków wstecz, do okresu kamienia łupanego czy późniejszych dymarek, wiedza moja jest znacznie uboższa. Nawet wyobraźnia mówi pas. Według Tacyta rzymskiego historyka, w tamtym okresie ziemie te zamieszkiwały związki plemienne. Tworzyły one konfederacje. Wśród najsilniejszych wymienia Tacyt plemiona; Lugiów, Hariów, Helwekonów, Manimów, Helizjów, Nahanarwalów. Wymówić trudno a co dopiero zapamiętać. Nie będę silił się na naukowe wywody. Przynależność etniczna „naszych przodków” nawet dla naukowców jest wciąż dyskusyjna. Uczeni różnią się nawet kierunkiem, z którego przyszli na te tereny pierwsi osadnicy. Ja skłaniam się do głosów laickiej większości czyli do przywędrowania koczowniczych plemion z Piątnicy. Bo jak nie z Piątnicy to skąd? Większość naukowców wskazuje jednak na ich migrację z Wyżyny Sandomierskiej.

Jak wspomniałem wcześniej nurtuje mnie inne zagadnienie, a mianowicie skąd starożytni ludzie wiedzieli, że tu czekała na nich praca? Jak orientowali się, że na tych a nie innych terenach były interesujące ich pokłady krzemienia pasiastego, rudy żelaza, rudy ołowiu i miedzi? Skąd rolniczy lub koczowniczy ludek czerpał wiedzę o sposobie wydobywania i pozyskiwania metali w niełatwym,  skomplikowanym procesie wytopu? Tego nie mogli wiedzieć miejscowi mieszkańcy parający się zbieractwem, myślistwem, czy rolnictwem. Owszem mogli znajdować pojedyncze bryłki rud metali robiąc orkę lub kopiąc studnie. Mogli znajdować bryłki kruszców wymywane przez miejscowe potoki. Moim zdaniem to wszystko na co było ich stać. Nie znając zasad geologii, nie mając wiedzy o górniczych sposobach wydobywania podziemnych skarbów narażali by tylko swoje życie. Zresztą. Załóżmy, że udało im się wykraść Skarbkowi skarby, nie mając pojęcia o wytopie metali, cały ich trud poszedłby na marne. W ogniskach domowych co najwyżej wypalali by tylko cegły i garnki gliniane. Na wytop żelaza metodą prób i błędów nie starczyłoby życia. Zapewne na te tereny przyszli z sąsiednich krajów Europy lub z Azji specjalizujący się w wydobyciu podziemnych skarbów gwarkowie. Za nimi przywedrowali hutnicy i kowale. Kim oni byli? Daleki jestem od hipotez Ericha von Dänikena o wpływie istot pozaziemskich na życie naszych przodków wywodzących się od Adama i Ewy. Nie docierają do mnie i pozostawiam je większym ode mnie fantastom.   Jerzy Wnukbauma.