Statystyki GUS wykazują największy przyrost naturalny ludności w październiku. Jednoznacznie oznacza to, że ludziom – tu powiedzmy skromnie – najpilniej do kobierca w styczniu i z początkiem lutego, czyli w karnawale. Wzorem kuny, nietoperza i wielbłąda, które jak wiadomo, parzą się w tych miesiącach i człowiek najczęściej w styczniu i lutym szuka sobie pary. Wyjątkiem są; koty – dla nich zarezerwowany jest marzec, oraz kobiety w okresie rozrodczym, dające sobie w szyję – one zdaniem starszego pana mają wszystkie miesiące w dupie. Karnawałowa atmosfera w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, podziałała również na mnie i moją przyszłą małżonkę. Było to dokładnie…?
Jak zapamiętać datę rocznic własnego ślubu? To proste. Wystarczy raz o niej zapomnieć. Mina i zachowanie twojej żony da ci znać, że coś z tobą jest nie tak. Długo o tym popamiętasz. Piszę o tym, bo i ja raz zapomniałem. Teraz datę mojego ślubu zapamiętam do końca moich dni. Przypominam o niej sobie miesiąc wcześniej, a przygotowania do obchodzenia kolejnych rocznic, robię już z dużym wyprzedzeniem. Przezorny zawsze ubezpieczony. Tak się składa, że przede mną kolejna rocznica naszego ślubu. I to nie byle jaka. Okrąglutka i zasługująca już na medal. Nie wiadomo kiedy stuknęło nam z żoną pięćdziesiąt lat wspólnego pożycia.
Zbliżająca się rocznica skłoniła mnie do licznych retrospekcji. Przypomniałem sobie pierwsze nasze spotkanie, niekończące się rozmowy mówione szeptem, pierwsze pocałunki, poznawanie siebie nawzajem. Później szybkie przygotowania do ślubu. Zakup złotych obrączek. Ceremonia w USC. Przyrzeczenie przed ołtarzem i jestem jej wierny i nie opuszczę aż do śmierci. Pamiętam wszystkich naszych weselnych gości. Niestety czas zrobił swoje. Z pokolenia moich dziadków i rodziców, do naszych Złotych Godów dożyły tylko dwie osoby uczestniczące w naszym ślubnym przyjęciu. Z tamtego grona, żyją tylko „weselni goście” z naszego pokolenia – urodzeni po II Wojnie. Późniejsze pięćdziesiąt lat wspólnie spędzonych chwil, to już proza życia. Życia, które minęło nam jak z bicza strzelił.
Finałem moich wspomnień było przemyślenie, że chyba nie jestem mężem złym? Przeżyłem z żoną 50 wiosen i zim, co daje okrągłe 600 miesięcy, tygodni ponad 2,6 tysięcy, 18 250 dni i nocy, (te przeleciały nam jak z procy), 438 tys. godzin wspaniałych, 1mln 752 tys. kwadransów trwałych… Szczęśliwych minut z nią nie zliczę, sekundy nadal co sekunda liczę, a jeśli to was jeszcze nie wzrusza – przeżyłem z żoną koronawirusa. Młodym doradzam – Gniew powstrzymać i „Będę Ci wierny” da się dotrzymać.
Przy okazji naszych złotych godów, przeanalizowałem też długości pożycia małżeńskiego moich przodków. Robiłem to wcześniej przy wpisywaniu kolejnych kuzynów i krewnych, ale bardziej skupiałem się na; datach, dzieciach, parafiach, nazwach ulic, nr domów, miejscach zamieszkania, nazwiskach świadków i rodziców chrzestnych… Tak działa mechaniczny, automatyczny zapis. Odfajkuj i zapomnij. Odfajkowywałem więc i przechodziłem nad tym do porządku dziennego. W ten sposób moje drzewo genealogiczne rozrastało się i kwitło. Brakowało w nim jednak czegoś. Zabrałem się więc do roboty. Lepiej późno niż wcale. Poszło szybko. Po wykluczeniu par przodków, w których jedna ze stron nie dożyła siedemdziesięciu lat, oraz po pominięciu par w których jedna ze stron była wdową, lub wdowcem, wyszedł mi wynik – zero trafień stuprocentowych, oraz kilka małżeństw z małym prawdopodobieństwem dotrwania ich do złotych godów. Z długotrwałym pożyciem moich krewnych, zdecydowanie lepiej jest w okresie powojennym. Tu są dwa trafienia. Pierwsza para postanowieniem z dnia 13 czerwca 1947 roku, na wniosek Warszawskiej Wojewódzkiej Rady Narodowej została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi. Druga para, kilka lat później, została uhonorowana pamiątkowym Medalem „Za długoletnie pożycie małżeńskie”. Starszej wersji obecnego Medalu za Długoletnie Pożycie Małżeńskie. Na ten właśnie medal, po spełnieniu papierologicznych wymogów, będę pretendował wraz z żoną niebawem.
Odnowienie przysięgi małżeńskiej w kościele trochę mnie bawi. Moim zdaniem wygląda to tak, jakby zwierzchnicy mojego kościoła dopuszczali mały, lub nawet kilka małych skoków w bok. Czego oczy nie widziały tego sercu nie żal? Chyba, że księża z góry zakładają, że nie doszło do rozpadu małżeństwa i wszystko jest Ok. Przecież nie doszło do złamania sakramentalnego – Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”. Hipokryzja. To jest przecież sakrament. Zresztą. Przedsmak odnowienia przysięgi małżeńskiej mieliśmy z żoną kilka lat temu przy okazji uroczystości w naszej parafii. Nic wielkiego, nic takiego, zwyczajne tralalalala. Podsumowałem to kiedyś rymowanką.
Do kościoła przyszli – „Młoda” i „Młody”,
przed ołtarzem obchodzili swoje Złote Gody.
Młoda mówi- Pójdę zapalę Mateńce świeczkę,
bo przyprowadziłam Bogu zbłąkaną owieczkę.
Młody odpowiedział – Kogo chcesz oszukać?
Świecisz, – bo takiego męża to ze świecą szukać!
Prawda jest taka, że ja swoją żonę szukałem ze świecą. Niedawno natrafiłem na tekst napisany i zamieszczony równo czterdzieści lat przed naszym ślubem, w styczniu 1934 roku w warszawskim Expresie Porannym. Zaintrygował mnie jego podtytuł – „Garść danych historycznych o małżeństwie”. Myślę, że wtedy gdy się ukazał przed laty, mogli go czytać moi dziadkowie. Mój ojciec z racji wieku co najwyżej mógł sylabizować jego tytuł „Gdy no-we sta-dła się ko-ja-rzą”. Czterdzieści lat, niby niewiele, a wyczuwam znaczny upływ czasu. Zresztą przekonajcie się sami. Poniżej ów artykuł w oryginalnym brzmieniu.
Gdy nowe stadła się kojarzą
Garść danych historycznych o małżeństwie.
Tysiąc kobiet Salomona.
Wszak z biblii wiemy, że Jakub zaślubił dwie kobiety; Leah i Rachelę, z dwiema niewolnicami miał dzieci. Ezaw – Bazemolę i Jodytę, ale już Roboam idzie znacznie dalej bo bierze 18 małżonek i 60 nałożnic, a najmądrzejszy z nich Salomon, ma aż 700 żon i 300 nałożnic. W wiekach średnich wiele ludów żyło w wielożeństwie. Nasz Mieszko I miał 7 żon z których jedna Dąbrówka skłoniła go do przyjęcia chrześcijaństwa. Skończyło się dobre. Nie można powiedzieć, że by to podniosło wartość kobiety. Toteż tam gdzie uprawiano wielożeństwo, kobieta była bardzo nisko ceniona, często mniej od domowego zwierzęcia.
Kobieta- czy koza
Wprawdzie o wsi murzyńskiej piszą Jacezes i Storms, ale opowiadanie ich jest charakterystyczne; oto w pewnej osadzie afrykańskiej wybuchł hałas, rozeszła się wieść, że krokodyl porwał kozę. Wszyscy spieszą na miejsce wypadku, bolejąc szczerze nad stratą, którą poniósł właściciel. Tymczasem dowiadują się, że to nie była koza, ale kobieta, więc odchodzą. Tam znów, gdzie odczuwa się brak kobiet, mężczyzna spada w cenie, bo niejednego nie stać na własną żonę. Tak jest na przykład w Badu, gdzie się kupuje męża jak u nas w formie posagu, lecz przeciwnie kupuje się żonę od jej rodziny, składając okup. Tam mężczyzna nie mając środków na kupienie żony, wchodzi w spółkę zazwyczaj z kilkoma krewnymi męskimi i przy ich pomocy składa żądany okup. W ten sposób tworzy się wielożeństwo. Tak jest między ludem w Tybecie.
Raptus puellae
W Polsce jeszcze za Piastów, do połowy XIV stulecia młodzian upatrzywszy sobie dziewczynę, porywał ją, czasami i nie bez jej zgody; później nastał obyczaj, że ojciec chłopca kupował synową u rodziców dziewki, posyłając do nich dziewosłębów czyli swatów. Dopiero prawo Kazimierza Wielkiego uznało obyczaj porywania za kryminalny występek. Stąd w zwyczaj więc weszły wyłącznie swaty, albo małżeństwo służebne. Młodzieniec nie mający na kupno dziewczyny wchodził do domu jej rodziców na bezpłatną służbę, zasługując sobie pracą łaskę ojców a z czasem miał względy swojej ukochanej. Nic na skróty. Ślady tego zwyczaju pozostają w pieśni:
Cztery lata wierniem służył gospodarzowi –
Ranom wstawał, sieczkę zrzynał – Niech sam powi.
A to wszystko dla dziewczęcia – miło mi legło
Bo mi serce , jak żywiczka – do niej przyległo.
Małżeństwo służebne było i jest jeszcze w niektórych okolicach formą kupowania sobie żony, nie za gotówkę lecz za pracę.
Targ na dziewczęta
Na zachodzie jednak w krajach przodujących kulturze europejskiej utrzymał się niemal do dni obecnych handel dziwnego rodzaju, który bardzo delikatnie zużytkował librecista popularnej przed kilku laty i u nas operetki pod tytułem „Targ na dziewczęta”. Notatka zamieszczona 22.VI.1797 w Timesie brzmi – „Czy przez zapomnienie, czy też przez miejską niechęć sprawozdawców z jarmarku Smiethfield nie możemy podać kursów cen kobiet na bieżący tydzień. Wzrastająca wysokość płci pięknej uważa wielu znakomitych pisarzy za oznakę budzącej się wyższej cywilizacji. Pod tym względem mógłby rościć sobie Smiethfield szczególniejszą pretensję i uchodzić za miejsce postępu i wydelikacenia uczuć to na jego łamach podskoczyły w ostatnich czasach ceny kobiet z pół na trzy i pół gwinei. Należy tu jeszcze dodać, że Smiethfield było to miejsce gdzie odbywały się stale jarmarki na bydło, między którymi sprzedawano też kobiety. Jeszcze w 1884 notowano w Anglii 20 przypadków kupowania żon. W Norwegii ostatnio są tego ślady w XVII stuleciu. W Niemczech zaś pod koniec XV wieku, ale w Anglii, jakkolwiek konserwatywnej, lecz uważanej nie tylko przez siebie, ale i przez innych za przodowniczkę cywilizacji był taki wypadek, jak podaje W.Schrelber w roku 1895.
W uniwersyteckim Oxfordzie
Pewien wieśniak z okolic słynnego uniwersyteckiego miasta Oxfordu, sprzedał żonę z dokładnym wciągnięciem do ksiąg podatkowych, ale nie dopełnił jakiejś formalności. Sąsiedzi zwrócili jego uwagę na to, że sprzedaż nie jest ważną, poszedł więc żonę odebrać i związaną na sznurze 7 mil pieszo przeprowadził do Oxfordu, gdzie sprzedał ją za pół korony po raz drugi. Co najciekawsze, to to, że musiał za nią na rogatce miejskiej zapłacić myto jak od dwunożnego bydlęcia na sznurze 4 pensy.
Ostatnia transakcja
Czy więc można się dziwić transakcji, zawartej 15 lat temu u nas w Polsce, a o której mówi dokument, znajdujący się w rękach autora niniejszego artykułu.
Kapral
Policji Komunalnej Wojsławice
18 czerwca 1919 r
nr 75
Wojsławice
Pol. Kom. pow. Chełmskiego
Do Sierżanta IV Okręgu
Załączam przy niniejszem umowę zawartą między Józefem Besiukiem a Józefem Maciejką o odstąpienie żony za 100 koron. Umowa ta została przeze mnie zabrana od Maciejki dn. 23-go czerwca r. b. który pokazywał mnie i pytał się, czy taka umowa będzie ważna. Nadmieniam, że obaj wymienieni są żonaci, lecz żaden z żoną nie mieszka. Maciepko ma lat 50, a Besiuk około 69. Maciejko, Besiuk, i świadkowie Aleksander Semeniuk i Szymon Bożuś są mieszkańcami wsi Wojsławice
KAPRAL POLICJI
(…) podpis
UMOWA
Ustępuję dobrowolnie moją żonę Annę Marię z Trubałów Bęsiuk i otrzymując od Maciejki Józefa za to sto koron (100 kor.) żadnej pretensji nie mam.
+++ Józef Bęsiuk
dn. 24. IV. 1919.
Świadczyli; A. Semeniuk (po polsku)
Filip Bożus (po rosyjsku)
Czy wychodząc za mąż w którymś tam kwartale przed laty pani Bęsiukowa przypuszczała, że stanie się po latach przedmiotem kupna-sprzedaży jak jej przed laty antenatki, wątpimy.
Franciszek Goliński
Tyle autor F. Goliński w temacie „Garści danych historycznych o małżeństwie”. Kończę i ja, bo muszę udobruchać żonę. Wpisując do mojego felietonu artykuł z przedwojennej, warszawskiej prasy, kontem oka zauważyłem, że moja małżonka zaczęła śledzić w kobiecych pismach anonse typu Kupię-Sprzedam-Zamienię. Kończę by ją udobruchać, w przeciwnym razie – Obym trafił w dobre ręce.
Jerzy Wnukbauma