Rozmarzyła mnie piękna, majowa pogoda. Jak śpiewa Stanisław Sojka w Ławeczce – ” Siadam sobie i patrzę.” Ciepło, słonecznie. Na niebie zaledwie kilka małych obłoków. Przysiadłem na ławce i zamyśliłem się. Wyobraziłem siebie latającego po świecie własnym samolotem. Lotnisko w Masłowie mam blisko. O rzut beretem. Z zadumy wyrwał mnie hałas wywołany przelatującym górnopłatowcem. Sześćdziesiąt kilka lat temu nie podarowałbym naruszającemu mój spokój pilotowi. Darłbym się z całych sił – Panie pilocie! Dziura w samolocie!
Kto z czytających pamięta stare, dziecięce powiedzonka. Stare wyliczanki? Palec pod budkę, bo za minutkę zamykam budkę. Podejrzewam, że pomimo ograniczonego, krótkiego czasu, (minutka), nie byłbym w stanie pomieścić pod zagiętą w formie daszku dłonią, wszystkich wyciągniętych rąk.
Stare wyliczanki z mojego dzieciństwa. W zasadzie niczym nie różnią się od wyliczanek moich dzieci i wnuków. Powiem więcej; – moje pokolenie przejęło je od naszych rodziców i dziadków. Z kolei myśmy przekazali je swoim dzieciom i wnukom. Taki układ to nic innego jak wielopokoleniowa sztafeta składającą się z najbliższych nam osób – rodziny, oraz koleżanek i kolegów ze szkoły lub podwórka. Przekazywaną pałeczką w tym biegu pokoleń, były wierszyki mające stały rytm oraz lekko wpadające w ucho, zabawne rymy. Uczyłem się ich od małego brzdąca. Do dziś pamiętam „Kosi, kosi łapki… „, Tu, tu, tu! Sroczka kaszkę ważyła...”, „Chodzi kominiarz po drabinie…” Te wyliczanki były powtarzane przez moje babki i rodziców tak często, że zapamiętałem je i kilka lat później to ja przekazywałem je mojej latorośli. Myślę, że w stosunku do mnie, mogły być też narzędziem terroru. Wnoszę, że przemoc zaczynała się wraz z zapięciem wokół mojej szyi śliniaczka. Pewnie dlatego na starych zdjęciach wyglądam jak mały, rumiany grubasek. „Za tatusia! Za mamusię! Za babcię! Za braciszka!” Nauka nie poszła w las. Później ja byłem ich nauczycielem, towarzyszem zabaw, trenerem pamięci i oczywiście katem – Za tatusia, za mamusie… W miarę upływu czasu „rozwrzeszczane podwórko” zmieniło repertuar na „Ene due rabe…” „Entliczek pętliczek” „Siała baba mak…” „Chodzi lisek…” „Misia A, misia B, misia Kasia kon-fa-ce” i inne wskazywane paluszkiem sylabizowane rymowanki. Próbuję sobie przypomnieć jakie za moich czasów mogły być gry lub zabawy w których mogłem brać udział sam. Samolociki? Samochodziki? Bańki mydlane? Nic z tych rzeczy. Do nich też byli potrzebni współuczestnicy. Telewizji i smartfonów nie było. Dzisiaj zajmuję się tworzeniem własnych wyliczanek. Oto jedna z ostatnich rymowanek. Nosi ona tytuł;
Wyliczanka
Niedawno ucieszyły mnie dwie wspaniałe wieści.
Na pierwszą czekałem lat ponad czterdzieści.
Druga niespodziewana, zaskoczeniem była,
okazała się wspaniała i po stokroć miła.
Pierwsza to taka – jeśli chcecie wiedzieć –
że sąd skazał dwóch posłów i ci będą siedzieć.
A druga nowina? – ciekawski zapyta –
Że będę pradziadkiem – powiedziała mi kobita.
I tak od niechcenia, dla zwykłej zabawy,
zacząłem łączyć obie te sprawy.
Lecz, czy nie cieszę się trochę na wyrost,
bo co ma do wyroku naturalny przyrost?
Po pierwsze!
Znowu zacząłem pisać wiersze!
Po drugie!
Coś drgnęło miedzy Odrą i Bugiem!
Po trzecie!
Długo czekałem na to przecie!
Po czwarte!
Życie jest tego warte!
Po piąte!
Cudowne chwile są te!
Po szóste!
Życie nie będzie takie puste!
Po siódme!
….. Tu przerwę moje wyliczanie żmudne
Dalsze porównanie jest przecież do bani.
Tu niewinne dziecko – tam sprawcy skazani.
Jerzy Wnukbauma