Spacer po parku.

Park miejski. Miejsce odpoczynku od trosk dnia codziennego. Cisza, spokój, las drzew. Na zasadzie luźnych skojarzeń; drzewa – gałęzie – gniazda, moja sztuczna inteligencja generuje podobieństwa związane z genealogią. Po chwili samotnego przemierzania parku wzdłuż i wszerz, przysiadłem na ławce. Po drugiej stronie alejki dwie kobiety w moim wieku, narzekały na przechodzącą i głośno rozmawiającą grupkę młodzieży. Nauczony przez żonę,  jestem na takie utyskiwania głuchy i ślepy. Moja małżonka oduczyła mnie zrzędzenia i besztania naszych dzieci i wnuków jednym krótkim słowem – „Starzejesz się!” Jak zawsze. Ma rację. Czas mnie posunął. Między innymi o tych dwóch paniach z parku kiedyś pisałem jak poniżej. Dzisiaj zastanowiłbym się czy się wewnętrznie nie postarzały?

O roku ów 1953.
Obrodziłeś obficie w boskie dzieci!
A co boskiego w nas? – Dziewczyny z rocznika.
Na samo wspomnienie serce mocniej pika.
Piękne anielice. Śmiały się święcie, beztrosko.
Płoche weny, mądre muzy, całowały bosko.
Były niebiańsko subtelne. Boginie nie z tej ziemi,
Przy niejednej z nich doznawało się chemii.
Przy nich było jak w raju, albo w siódmym niebie.
A chłopaki? Cóż chłopcy, dodam tu od siebie
– W chłopcach nie gustuję! A tak miedzy nami –
Faceci nie byli święci. Byli pół-bo-ga-mi.

Kobiety poszły, ja pozostałem. Po chwili zadumy przyszła mi na myśl mała, ludzka niekonsekwencja. Narzekając na młodzież z góry zakładamy, że nasze pokolenie było lepsze od pokolenia naszych zstępnych; dzieci, wnuków, prawnuków. Spekulujemy, że cały nasz powojenny wysyp, jest z jednego worka. Na dodatek worka ze znakiem jakości Q. Zakładamy, że byliśmy mądrzejsi, bardziej usłuchani, porządniejsi. Grzeczni! Ale czy tak było? Przypomnijmy sobie, co niejednokrotnie słyszeliśmy od swoich rodziców. Mnie do dzisiaj brzmią w uszach słowa matki o mnie i moich rówieśnikach. Moich koleżankach i kolegach – „Za moich czasów było inaczej.” Niby jak? Znacznie lepiej? Na kogo, lub na co uskarżały się nasze babki – „Przed wojną to było nie do pomyślenia.” Pewnie psioczyły na PPR i rząd, bo my byliśmy przecież pokoleniem grzecznych dzieci. Czy ja byłem grzecznym chłopcem?

Rozumując w ten sposób, przeskakując ileś tam pokoleń, dojdziemy do Starożytnego Rzymu i powiedzenia ówczesnych starych zrzęd – O tempora! O mores! Niby fajnie się to układa, a coś jest nie tak. Do kanonu sentencji weszła też inna forma starego powiedzenia Cycerona – Jakże zmieniają się czasy na gorsze!  Przecież odkąd istnieją przekazy, mówiło i pisało się o biedzie, o analfabetyzmie, o wiejskich głupkach, o miejskim lumpenproletariacie, o biednych zaniedbanych dzieciach. Dzisiaj nie ma kogo wyzwać od wiejskich głupków. Wszystkie głupki są dziś wykształcone. Nie było więc dawniej lepiej. Moim zdaniem nie było też gorzej. Po prostu. Było jak było. Życie toczyło się swoimi trybami – na miarę czasu. Ponieważ czas zasuwa do przodu i widać to po dzieciach, najlepiej im przypisać wszystkie grzechy świata, dodając też plagi egipskie. Dokąd to wszystko zmierza? Oj! Przestań Jurek narzekać! Starzejesz się!

W drodze powrotnej, idąc główną alejką, zacząłem zastanawiać się czego na nawierzchni chodnika jest więcej – rozciapanych ptasich odchodów, czy przyklejonych i przydeptanych śladów po wyplutych gumach do żucia. Na pierwsze paskudztwa sparafrazowałem tytuł noweli Stefana Żeromskiego zamieniając „rozdziobią nas” na – sorry za wulgaryzm – obsrają nas kruki, wrony. Tak! Zły to ptak co własne gniazdo kala. Tym parkowym ptaszyskom nie można jednak tego zarzucić. Podobnie jak w średniowieczu ekskrementy mieszkańców miast, ptasie odchody też lądują poza ich domem. Na chodniku. Na ślady po homo ssakach mam swoją nazwę – pepki z gumy. Zapożyczyłem ją od innego Stefana (Friedmanna). Nieznacznie ją zmieniłem, gdyż nazwa tego „globtrotuara” brzmiała „Pepeg z gumy” i dotyczyła „nieślubnego syna wodza Azteków”.

Skoro mowa o złych ptakach. Mnie też się dostało. Dotyczącą mnie gorzką uwagę o złym ptaku, przyjmuję z pokorą. Jednak osobiście bardziej sobie cenię norwidowskie – „Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, czy ten, co mówić na to nie pozwala?”. Moim zdaniem jest mniej stanowcze i zmuszające nasze szare komórki do przemyślenia. Na końcu szekspirowskiego powiedzenia, większość ludzi postawiłoby wykrzyknik, ujawniający stan ich woli – życzenia lub stwierdzenia – Tak ma byś i basta! Norwid zadaje nam pytanie godne mózgu człowieka. Jeden krótki przykład, związany z genealogią, zamieszczam poniżej. Utrwaliłem go w pamięci komputera podczas wertowania przedwojennej prasy przeddzień spaceru po parku. Zapisałem go, nie dlatego abym miał coś przeciwko (nieistniejącej?) klasie wysoko urodzonych. Wręcz przeciwnie. Zasłużyli na szacunek i pamięć. Dzięki nim mamy pozostałe do dziś ślady wielkości Polski. Nie chwaląc się – moje nazwisko też figuruje pośród nich na kartach Genealogii Potomków Sejmu Wielkiego. Więc w czym rzecz? Rzecz w tym, że uważam by oddawać Bogu co boskie, a cesarzowi co cesarskie.
Jerzy Wnukbauma.