O co tu biega?

Zdarza się, że przeglądając archiwalne księgi, od czasu do czasu w moje ręce wpadnie jakiś ciekawy akt. Na czym polega ich wyjątkowość? Różnie. Czasami w niektórych aktach są słynne, lub obcobrzmiące, niepospolite nazwiska. Czasem znane, lub wyjątkowe miejsce urodzenia. Zdarza się, że natrafię na wyszukane, wręcz rokokowe zawijasy podpisów osób stawiających, lub księży. Osobliwością są także stare, lakowe pieczęcie, ozdobne druki i rękopisy. Najczęściej natrafiam jednak na nietuzinkowy zawód (patrz niedawno opisywany miśkarz). Nie jest tego dużo. W całym gąszczu przejrzanych przeze mnie dokumentów, trafiają się tylko pojedyncze okazy. Chciałoby się więcej, ale ktoś na górze rozsądnie dozuje mi związane z nimi przyjemności. Pewnie dlatego by mi się w tyłku nie przewróciło. Przeróżnie reaguję na takie znaleziska. Zależy od ich rangi. Ostatnio dzięki jednemu aktowi, a dokładniej mówiąc, opisowi Pana Młodego w tym akcie, poczułem się uczestnikiem escape roomu. Rzuciłem wszystko by poświęcić mu wiele cennego czasu na wertowanie słowników i czytanie internetowej „wiedzy”. Jakaś wewnętrzna siła nie pozwalała mi zająć się kolejnymi stronami księgi, dopóki nie uporam się z tą zagadką. Kto by pomyślał, że jeden dłuższy wpis, którego w zasadzie nie powinno być w tym akcie, może mieć taką siłę sprawczą. Poniżej postaram się napisać o co konkretnie chodzi. Mam nadzieję, że poniższym artykułem zainteresuję również Państwa. Zastrzegam sobie jednak honorowe wyjście – Jakby coś było nie tak (z moim tłumaczeniem i interpretacją zapisu) – to jest to wyłącznie wina księdza.

We wszystkich, no, prawie wszystkich aktach małżeństw, po nazwisku Pana Młodego występuje szablonowy wpis księdza określający jego stan cywilny (kawaler lub wdowiec). Później wykonywany zawód, wiek, imiona rodziców, miejsce urodzenia i obecnego zamieszkiwania. To wszystko zapisane jest ciurkiem. Po przecinku i z małej litery. W większości aktów typowa sztampa. Wzorcowa kalka. Poprzestawianie w którymś akcie, choćby tylko szyku określeń, zapala w każdym kto to czyta czerwoną lampkę. Zaczyna się czytać wolniej i uważniej. Tak było niedawno ze mną podczas indeksacji, gdy zauważyłem szereg odbiegających od wzoru określeń. No i zaczęła się burza mózgu.

…kawaler, wyrobnik, (robotnik dniówkowy), szeregowy (zwykły), urlopowany (zwolniony), mający (posiadający) bilet żółtego koloru. 29 lat syn…. itd. Niby wszystko ok. ale… Skąd ten bilet? Znalezisko to spuentowałem słowami z filmu Machulskiego – Ja tu widzę siostry, że wy niezły burdel macie w tym swoim Archeo. Odłożyłem indeksację i zająłem się poszukiwaniem informacji o bilecie żółtego koloru. Ciekawiło mnie co to jest, z czym to się je i jakie warunki musiały być spełnione, by cieszyć się jego posiadaniem. Po kilku chwilach czytania uświadomiłem sobie, że tak mało wiem o naszych babkach. Z racji obszerności tematu postaram się opisać go tutaj krótko i zwięźle. Zagadnienie o którym napiszę jest stare jak świat, dlatego ograniczę się do okresu w którym spisany był ów akt – do lat młodości naszych pra i praprababek.

Żółty bilet, lub bilet żółtego koloru w carskiej Rosji i co za tym idzie na ziemiach Polski pod rosyjskim zaborem, był dokumentem. Trzy w jednym – legitymacją, pozwoleniem i kartą medyczną wydawaną prostytutkom przez carską policję. Zaopatrzone w taki bilet panie miały zarówno swoje prawa jak też obowiązki. Po raz pierwszy w dziejach Rosji prostytucja zalegalizowana została 1843 roku. Wtedy też w Petersburgu powstał pierwszy zalegalizowany dom publiczny. W rzeczywistości przebiegło to tak – Policja wyłapała panie. Spisano i poddano kontroli medycznej wszystkie „dziewczęta”. Zdrowym i chętnym wydano bilet uprawniający do świadczenia usług seksualnych. Chore i brzydkie wysłano do Irkucka. Co jakiś czas bilet ten musiał być przedłużany na posterunku policji. Bez ważnego, przedłużonego biletu nie wolno było świadczyć płatnych usług w całej Rosji. Także w Królestwie Polskim, które było częścią carskiego Imperium. Tyle o bilecie. O kobietach przemilczę. Były przecież czyimiś; córkami, siostrami, kuzynkami, a niektóre; żonami i matkami.

Medyczna wkładka do żółtego biletu.

W zasadzie mógłbym na tym już skończyć. Zastanawiam się jednak dlaczego wzmianka o żółtym bilecie znalazła się przy Panu Młodym, tj. męskiej stronie zawartego związku? Nie mam pewności co do poprawności mojego tłumaczenia. Ot choćby wyraz riadowym w moim rozumieniu to szeregowy. Od riad – rząd, szereg) Poprawnie było by wpisać czastnyj i wiadomo, że chodzi o żołnierza najniższej rangi, urlopowanego a raczej zwolnionego z wojska. Według mnie zwolnienie jest tu bardziej trafne. Wynika z wcześniejszej wzmianki o wykonywanym zawodzie (podienszczyk). Urlopowany żołnierz nie podjąłby raczej pracy zarobkowej. Był uposażony i z tego co wiem, nie mógł raczej podjąć pracy. Być może kluczem nie jest dokładne, lecz bardziej intuicyjne przetłumaczenie fragmentu tego aktu. Nie mam zielonego pojęcia, czy podążam prawidłowym tropem. Być może w tym przypadku nie jest to żółty bilet, a raczej zwolnienie z wojska na podstawie żółtych papierów. Ale! Czy wtedy ksiądz udzieliłby mu ślub? Wykluczam sprawy o których dzisiaj jest głośno za sprawą filmów braci Sekielskich. Nie mogę jednak z całą pewnością tego wykluczyć.

Dlaczego piszę o pedofilach w Kościele?

Bo chcę mieć pewność, że w każdą niedzielę

przyjmując z rąk księdza komunię do ust,

ksiądz ten nie łapał dziewcząt za biust,

nie penetrował w pipce, lub w pupie.

Nie wiem dlaczego? Może to głupie?

Lecz mam wrażenie, że miast Ciała Pana,

ksiądz taki daje komuś szatana.

Tak! Chcę mieć pewność, że z mojej świątyni

ksiądz nigdy takich rzeczy nie czyni,

że biskup nie zmiecie sprawy naprędce –

Idź! (na inną parafię) I nie grzesz więcej?

 

Życzę wszystkim zdrowia i doczekania lepszych, pod każdym względem i zdrowszych czasów.

Jerzy Wnukbauma.

Niespodziewany zgon.

Zbliża się piąta rocznica śmierci  Jerzego Kowalczyka, kielczanina, historyka, pasjonaty powstania styczniowego. Autora internetowej strony http://powstanie1863.zsi.kielce.pl poświęconej powstaniu styczniowemu na naszym terenie. To za sprawą tej redagowanej i prowadzonej przez pana Jerzego strony miałem okazję uścisnąć mu dłoń. Celowo nie piszę, że miałem okazję go poznać. Nasze fizyczne spotkanie trwało krótko. Ograniczyło się tylko do wymiany kilku zdań i przekazaniu mu kilku zdjęć „mojego powstańca”. Nasza wcześniejsza znajomość trwała dłużej i polegała na korespondencyjnej wymianie wiedzy o „moim” powstańcu – Macieju Wojtali. Dziś przypomniałem sobie o panu Kowalczyku za sprawą kilku aktów zgonów, na jakie natrafiłem przy indeksowaniu parafii Sędziszów.

Indeksując akty zgonów z 1864 roku w parafii Sędziszów uwagę moją przykuło dziewięć na pozór niczym nie różniących się od innych, występujących po sobie aktów zgonów. Aktów, według mnie, związanych z jakimś wydarzeniem na tym terenie. Data, miejsce zgonu, oraz osoby zgłaszające, we wszystkich tych aktach są identyczne. To nie wygląda na przypadek. Zważając na datę zgonów 31.01.1874 r. (to okres powstania styczniowego), w grę mogła wchodzić jakaś powstańcza potyczka. Pochyliłem się nad tym tematem i zacząłem zbierać informację o Sędziszowie w okresie powstania styczniowego. Niestety, znalezione przeze mnie źródła historyczne nie wskazywały na taki fakt. Sięgnąłem więc do znanych mi internetowych źródeł; to jest do wspomnianej wcześniej http://powstanie1863.zsi.kielce.pl oraz do równie interesującej https://genealogia.okiem.pl

Pomocnym w poszukiwaniach okazał się tylko jeden z dziewięciu aktów zgonu. To po nim jak po sznurku dotarłem do informacji o tym wydarzeniu. Nazwiska innych zmarłych nie występują w internetowych wyszukiwarkach powstańców styczniowych. W aktach zgonów trzech osób zamiast nazwisk, widnieje w niczym niepomocne NN               

Jest to akt zgonu Romana Russockiego, syna właściciela majątku Sędziszów Kwiryna Russockiego h. Zadora, oficera i uczestnika powstania listopadowego, oraz jego małżonki Teodory z Walewskich. Co o rodzinie Rusockich pisze Jerzy Kowalczyk? Na prowadzonej przez niego stronie można przeczytać;

„Od roku 1845 właścicielem Sędziszowa był Kwiryn Russocki h Zadora, podczas powstania listopadowego porucznik jazdy krakowskiej, odznaczony Orderem Virtuti Militari w dniu 15.IX.1831 r. W dobrach sędziszowskich był propagatorem nowoczesnego rolnictwa. W okresie powstania styczniowego również zaangażował się w działalność patriotyczną: w organizacji cywilnej był naczelnikiem okręgu Słupia Jędrzejowska”.

W powstaniu styczniowym walczył starszy syn Kwiryna Konstanty Russowski. Początkowo walczył on pod rozkazami Kurowskiego a później Langiewicza. Był ranny w bitwie na Grochowiskach. O drugim synu Kwiryna autor pisze:

„Drugi syn Kwiryna, Romuald Russocki (1835 – 1864) przypadkowo został zamordowany przez Kozaków w dniu 31 stycznia 1864 r. podczas utarczki pod Sędziszowem. Rtm Jan Mazaraki w swoich wspomnieniach (Pamiętnik…) opisał jak to po potyczce przy folwarku Rajsko, do dóbr Sędziszowa należącym, widział jak kilkunastu Kozaków pędziło galopem za szlachcicem przejeżdżającym wózkiem. Mazaraki z podwładnymi chciał udzielić pomocy – … ruszyliśmy kłusem. Dojechaliśmy tak do osady z kilku chałup złożonej; tam był młyn i jakieś zamożniejsze gospodarstwo, gdyż dwie stodoły, stajnia, budynek mieszkalny, a w środku dziedzińczyk; otóż w tym miejscu dopędzili kozacy szlachcica, którym był Roman Russocki, syn Kwiryna, zamordowali go tam z furmanem i obdarli do naga. Wpadliśmy na nich obces; ci kozacy, którzy siedzieli na koniach, uciekli, ci zaś, którzy byli na ziemi, zginęli; trzech odprzęgało od wózka konie, ci polegli, dwóch zaś, którzy zdarte z nieszczęśliwego człowieka futro i odzienie troczyli do kulbak, wpado nam w ręce i ci natychmiast na wierzbach tam będących powieszeni zostali. …”

Niby wszystko jasne. Dzięki ogromowi pracy jaką włożył p. Kowalczyk, dowiedziałem się jak i w jakich okolicznościach zginął Rommuald Russocki s. Kwiryna ale… Nadal nie wiem czy jest to jedna i ta sama osoba. W 1864 r. w akcie zgonu przy jego nazwisku ksiądz wpisał nieco inne imię zmarłego – Roman. Nie zgadza się także wiek. Romuald w chwili śmierci liczył sobie lat 28 lub 29 lat. Opracowanie śp. Jerzego Kowalczyka nie wyjaśnia także skąd w sędziszowskiej księdze zgonów pod datą 31.01.1864 r. znalazły się akty zgonu 8 innych powstańców. Dokładniej wyjaśnia to genealogia.okiem

          

Widzimy więc z powyższej relacji, że podczas potyczki pod Sędziszowem rotmistrz Jan Mazaraki stracił kilku zabitych i rannych. Natomiast autorzy powyższej informacji mijają się z prawdą pisząc o zamordowaniu bezbronnych dziedziców „Romualda i jego syna Kwiryna Rusockich i Teodorę z Walewskich, jadacych bryczką do Węgrzynowa.” Romuald był synem Kwiryna i Teodory. W chwili tragedii jego rodziców przy nim nie było. Oboje zmarli później.

Dla Romualda Russockiego i pozostałych 7 powstańców rotmistrza Mazarakiego; była to ostatnia niedziela. Dziewiątą ofiarą był miejscowy kucharz Jakub Piątek lat 21 syn Macieja i Brygidy z Trębaczów. Otwarty pozostaje temat zabitego woźnicy powożącego wóz. Oprócz dwóch miejscowych osób; szlachcica i kucharza, w aktach zgonu nie ma innych tutejszych osób. Nie ma najmniejszej wzmianki o woźnicy Według mnie z dziedzicem Sędziszowa bryczką jechał jego kucharz. Prawdopodobnie gotujący obiad dla powstańczego oddziału. Obaj prawdopodobnie uciekali z miejsca potyczki. Na pamiątkę tamtego wydarzenia siostra zabitego Teresa Russocka ufundowała krzyż z tablicą informacyjną. Fundatorka przeżyje kolejną tragedię. W czerwcu tegoż roku umrze jej dwuletnia córka.

                                               

Nie sposób nie wspomnieć o pozostałych zabitych powstańcach. O Nowakowskim, Swidzińskim, Kowalskim i Eliaszu Opoczyńskim. Być może ich nazwiska są tylko powstańczymi pseudonimami. Takiej wątpliwości nie ma w aktach zgonu 3 innych młodych mężczyzn. Oni figurują jako NN.

To tyle w temacie niespodziewanej śmierci. Zgodnie z zaleceniem siedzę w domu i nudzę się. Czy się boję? Tak! Mam wielkiego cykora. Boję się jak cholera; o siebie i o moich najbliższych. Stracham się nawet o to, co kiedyś po mnie zostanie. Kupa makulatury? Wykorzystuję czas domowej kwarantanny, porządkuję i zmieniam swoje zapiski na bardziej przyswajalny materiał dla moich zstępnych.

Oczekuję, że wkrótce ktoś na górze da znać do odegrania hejnału do odwrotu i wszystko wróci do normy. Kiedyś przed wieloma laty, głos kościelnych dzwonów nakazał powrót do domu z leśnej, morowej kwarantanny moim przodkom. Praprababka moja przed wyjściem z lasu zjadła ostatnią kromkę chleba z masłem. W powrotnej drodze na leśnej ścieżce napotkała myśliwego. Na zadane jej pytanie czy się nie boi, odpowiedziała mu, że nie – „Zarazy już nie ma, powystrzelałeś wszystkie wilki, a seks to owszem – lubię!” Życzę wszystkim, byście mogli się spotykać w szerokim rodzinnym gronie i pełną piersią zaśpiewać historię tamtej znajomości (mojej praprababki i myśliweczka) – „Szła dzieweczka do laseczka”.

Jerzy Wnukbauma.

 

Nową przypowieść Polak sobie kupi!

W poszukiwaniu archiwalnych śladów, po zamordowanym w czasie II Wojny Światowej przez Niemców w Nowej Słupi wujku mojej żony, natrafiłem na ciekawą internetową stronę. Jest to prowadzony przez Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami portal. Moim zdaniem może on być kopalnią wiedzy dla genealogów. Jak sami o sobie piszą „budują największy zbiór świadectw ludności cywilnej w okupowanej Europie dostępny online. Stworzone przez OBnT „Zapisy Terroru” są nowoczesnym przedsięwzięciem z pogranicza badań naukowych, popularyzacji historii i szeroko rozumianej pamięci narodowej”. Opublikowane tam zeznania świadków niemieckich i sowieckich zbrodni popełnionych na Polakach w latach 1939 – 1945 roku, są dopełnieniem losów naszych bliskich. Materiały pochodzą ze zbiorów IPN. Większość z nich zaczyna się według schematu.

….. dnia… Ja ……z Referatu Śledczego MO w …. działając na mocy art. 20 przepisów wprowadzających KPK, art. 257 KPK, z powodu nieobecności Sędziego na miejscu, wobec tego, że zwłoka groziłaby zanikiem śladów lub dowodów przestępstwa, które do przybycia Sędziego uległyby zatarciu. Zachowując formalności wymienione w art. 235-240, 258 i 259 KPK, przy udziale protokolanta …….. którego uprzedziłem o obowiązku stwierdzenia swym podpisem zgodności protokołu z przebiegiem czynności, przesłuchaniem niżej wymienionego w charakterze świadka. Świadek po uprzedzeniu o ważności przysięgi złożył przypisaną przysięgę, został pouczony o prawie odmowy zeznań z przyczyn wymienionych w art. 104 KPK, odpowiedzialności za fałszywe zeznanie w myśl art. 140 KK.

Brrr! Brzmi groźnie. Urzędniczy język na samym wstępie działa deprymująco na świadka i może odnosić odwrotny od zamierzonego skutek. Miast otworzyć się, świadek może milczeć. Przysięga, uprzedzenie o obowiązku, pouczenie o odpowiedzialności karnej – straszą i zamykają usta. Groźba zaniku śladów lub dowodów przestępstwa do chwili przybycia Sędziego, paskudnie kojarzy się z Kodeksem Karnym. Lecz ten wymyślny, formalistyczny wstęp to nic innego jak wymóg prawa. Pouczenie, podanie podstaw prawnych – bez tego ani rusz w poruszaniu się po meandrach prawa. Dalej już normalnie. Zeznania wezwanych i pouczonych o odpowiedzialności karnej świadków.

Niestety nie znalazłem nic o wujku mojej żony. Jego tragiczna historia nadal pozostaje tajemnicą i podejrzewam, że już nią pozostanie. Więcej szczęścia miałem przeglądając zeznania świadków pochodzących z Kielc. Znalazłem tu zeznanie mojego wujka, szwagra mojego ojca, który opisuje warunki panujące w dwóch obozach pracy (dla Żydów i dla Rosjan) znajdujących się przy Hucie Ludwików. Przeglądając zeznania świadków zastanawiałem się dlaczego skazano tylko nielicznych zbrodniarzy. Większość panów życia i śmierci uniknęło odpowiedzialności karnej. Pocieszające jest jednak to, że nie uniknęli kary moralnej. Sam fakt, że byli przesłuchiwani przez polskich prokuratorów i zginali przed nimi karki mówiąc o polskich bohaterach i patriotach, o czymś świadczy. Odnośnie zabijania bezbronnej ludności cywilnej, w tym kobiet w ciąży i dzieci, zasłaniają się niepamięcią i wykonywaniem rozkazów.

Państwo polskie jako jedno z pierwszych okupowanych, europejskich państw, powołało do życia mocą dekretu z dnia 10 listopada 1945 roku Główną Komisję Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce. Zakresem jej działania było zbieranie materiałów i badanie zbrodni niemieckich popełnionych w latach 1939 – 1945 w Polsce lub poza jej granicami w stosunku do obywateli polskich lub osób narodowości polskiej, oraz cudzoziemców którzy w czasie okupacji przebywali w Polsce. Do jej zadań należało także; kierownictwo i uzgadnianie prac Okręgowych Komisji i innych instytucji o pokrewnym zakresie działania. Komisja wydawała i ogłaszała też materiały i wyniki swoich badań.

W 1949 roku Główna Komisja Badania Zbrodni Niemieckich została przemianowana w Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich. O ile pierwszy okres działania Komisji wypełniony był głównie czynnościami śledczymi i dokumentacyjnymi, o tyle lata 1949 – 1965 stały się okresem impasu działań tej instytucji. Złożyło się na to wiele czynników m.in. brak akt dokumentujących popełnione zbrodnie – większość z nich uległa celowemu zniszczeniu przez cofających się Niemców. Te które przetrwały, były skrupulatnie zbierane przez wyspecjalizowane oddziały NKWD i wywożone w głąb Rosji. Nie bez znaczenia jest także wymordowanie przez obu okupantów polskich elit i dojście komunistów do władzy. Dla nich po 1949 roku priorytetowym celem było szukanie i rozliczanie się z wewnętrznymi „wrogami ludu” a nie ściganie wojennych zbrodniarzy.

Zmiana nazwy Komisji w 1949 roku z Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich na  Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich choć może sugerować zmniejszenie odpowiedzialności Niemiec i przeniesienie jej tylko na hitlerowskich oprawców – spowodowane było względami przyjaźni z nowo powstałą Niemiecką Republiką Demokratyczną – NRD. W 1965 roku wskrzeszono działalność Komisji i wzmożono prace archiwalno-dokumentacyjne. Rozpoczęto działalność naukową. Podjęto wysiłek sprowadzenia akt ze Związku Radzieckiego.

Reaktywacja Komisji wiązała się z realnym zagrożeniem przedawnienia zbrodni popełnionych przez Niemców na Polakach w latach 1939 – 1945 roku. Zbieranie zeznań świadków trwało do końca lat 80 ubiegłego wieku. Jednakże ogrom przestępstw popełnionych przez Niemców w czasie II Wojny Światowej, nie został dostatecznie rozliczony przez sądownictwo polskie i RFN.  W konsekwencji udało się stopniowo wymazać z pamięci narodów fakt stosowania zbrodni i terroru oraz genocydu  ludności polskiej na dotąd niespotykaną skalę. Opinii publicznej wpajano przekonanie, że osądzono już wszystkich zbrodniarzy wojennych, których udało się ująć i dalsze szukanie  wojennych przestępców jest bezowocne i bezzasadne.

W ocenie niemieckich sądów, niektóre zbrodnie wojenne mieściły się w: –  „dozwolonym zwalczaniu partyzantki”, „podjęciu przez polskich cywilów walki z niemieckim wojskiem” „niepodporządkowaniu się ludności cywilnej niemieckim poleceniom”, „próbami ucieczki”… To tylko nieliczne przykłady postanowień niemieckiej prokuratury i niemieckich sądów. Czarę goryczy przelewały też PRL -owskie „wymiary sprawiedliwości” przypisując część zbrodni na Żydach i Polakach żołnierzom Polski Podziemnej, wiernych do końca swoich dni Polsce. „Polskie obozy” to nic innego jak pokłosie starych zaniedbań i błędów popełnionych przez rodzimych komunistycznych prominentów mających decyzyjne role. Ich „wicie, rozumicie towarzysze” na długie lata zamiatało pod dywan wiele istotnych spraw. Takie postępowania determinowały proces wychowania i kształtowania świadomości młodych pokoleń Europejczyków i Amerykanów. Niemałą rolę odegrały w tym światowe media. Robią to zresztą nadal, zniekształcając fakty i mocno naginając historyczną prawdę.

Ostatnie zawirowania związane z nowelizacją ustawy o IPN zbudziły demony i przyczyniły się do powstania na ten temat wielu mitów i nieporozumień. Przeciwnicy zmian zadają masę pytań i wysuwają wiele wątpliwości. Straszą, że ustawa w nowym kształcie może mieć wpływ na świadków, którzy zdecydują się opowiedzieć o tym co widzieli, słyszeli i zapamiętali. Ktoś mądry kiedyś powiedział – „Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Jedno jest pewne – trwa wyścig z czasem. Swoich dni dożywają nieliczni już świadkowie hitlerowskiego i sowieckiego ludobójstwa. Czas pokaże czy sprawdzi się ponadczasowość szesnastowiecznej Pieśni Jana Kochanowskiego, który pisał; „Nową przypowieść Polak sobie kupi, że i po szkodzie, i przed szkodą głupi.”

Jerzy Wnukbauma.

W obronie krzyży staję!

Jedną z nienaruszalnych zasad na wszystkich stronach genealogicznych, jest zakaz publikowania treści obrażających: inne narodowości, pochodzenie etniczne, oraz uczucia religijne. Dlatego pisanie na portalu genealogicznym na tematy wiary, może być odbierane przez ich administratorów jako łamanie regulaminu. Zabrania się też poruszania wszelkich tematów związanych z polityką. Nie zamierzam politykować, nikogo obrażać i łamać regulaminu. Muszę się jednak liczyć, że znajdzie się ktoś, kto połączy politykę z religią i będzie udowadniać wyższość Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą. W ten sposób szybko narażę się na heit, a nawet na ostracyzm. A niech tam. W dobie coraz częstszych zakazów, nakazów i znikania krzyży z życia publicznego, zabiorę głos, by pokazać nierozerwalny związek krzyża z genealogią.

Krzyże, krzyże, krzyże. Towarzyszą każdemu poszukiwaczowi korzeni. Niezależnie od wiary. Są one znakiem rozpoznawczym naszych świątyń, kaplic, cmentarzy. Ich znak spotykamy wielokrotnie, często nie zdając sobie z tego sprawy. Nie mam tu na myśli krzyży widniejących na flagach państw i znakach drogowych, umiejscowionych przed przejazdami kolejowymi. tzw. krzyży św. Andrzeja spotykanych podczas podróży do archiwów. Przemilczę też powiedzenia towarzyszące nam przy pożegnaniach; – w domu przez współmałżonka – „Mam z tobą krzyż pański” a w archiwach przez urzędników – „Krzyż na drogę”.  W kręgu genealogicznych zainteresowań są także liczne kościoły pod wezwaniem Św. Krzyża. W moim przypadku aż cztery.  Ale nie o nich będzie mowa. Napiszę o krzyżach, które  spotykamy w genealogii. To o nich napiszę kilka słów.

Każdy z nas, wcześniej czy później w starych aktach natrafił na znak krzyża zastępujący podpis osoby niepiśmiennej. Jeden lub kilka w rzędzie postawionych obok siebie krzyży lub krzyżyków (iksów) zastępujących podpis. Ten z pozoru prosty znak był poświadczeniem mówienia (i pisania) prawdy. Niejednego genealoga ucieszył analfabetyczny gryzmoł poczyniony niewprawną ręką niepiśmiennego przodka. Dlaczego znak krzyża, a nie inny nieskomplikowany znak pisarski? W moim przypadku odpowiedź jest prosta. Życie moich przodków nierozerwalnie powiązane było z wiarą i religią. Znakiem krzyża moi przodkowie rozpoczynali i kończyli dzień. Błogosławili dzieci i pokarmy. Przystępowali do pracy, odżegnywali się nim od złego. Postawiony przez nich krzyż przydrożny, był miejscem modlitw i spotkań również okolicznych mieszkańców. Także i dziś, przechodząc lub przejeżdżając obok niego, wiele osób skłania głowę, zdejmuje czapki, lub żegna się kreśląc na piersi znak krzyża.

Krzyże znajdują się też na tarczach herbowych. Jego różne formy widnieją na rodowych godłach. Występują na tarczy jako figury; zaszczytne, uszczerbione i zwykłe. Genealodzy obeznani z językiem blazonowania potrafią dokładnie określić zarówno kształt krzyża, jak jego rodzaj i usytuowanie go na herbowej tarczy (lub klejnocie nad tarczą). Mniej obeznani mogą posłużyć się wyszukiwaniem ich na stronach;                    www.gajl.wielcy.pl     lub         www.genealogia.okiem.pl

Za pomocą tej  drugiej strony, po wybraniu formy krzyża i kliknięciu na „Herby z tym symbolem” można zapoznać się z całą gamą herbów z wybranym krzyżem. Szczęśliwcy mogli także odziedziczyć po swych znamienitych przodkach pamiątki z tym znakiem; zegarki, sztućce, oraz biżuterię z wygrawerowanymi krzyżami w herbie. Także monety i odznaczenia z motywem krzyży – to niektóre z przykładów pamiątek z tym znakiem.

Przydrożne krzyże wraz z przydrożnymi figurkami i kapliczkami, stanowią małą architekturę sakralną. Rozsiane są wszędzie tam gdzie istniało i istnieje chrześcijaństwo. W Polsce są czymś naturalnym. Cały nasz kraj jest nimi bogato ozdobiony. Te pomniki religijnej kultury, są niemymi świadkami naszych dziejów. Stawiano je z różnych powodów. W zależności od dziejów. Wznoszenie ich nasilało się w czasach prześladowań, wojen, zaraz, powstań, uwłaszczeń. Stawiane były także w czasie zaborów, chociaż stawiania ich było zabronione przez zaborców. Wznoszono je także w PRL-u. Najgłośniejszym wydarzeniem z tego okresu było postawianie krzyża w Nowej Hucie, kiedy to w kwietniu 1960 r. doszło do rozruchów z milicją.

Żaden z krzyży nie powstał przypadkowo. Każdy z nich przypomina o jakimś wydarzeniu – lokalnym bądź państwowym. W mikro skali – jednego fundatora lub kilku osób. Stawiane były w miejscach ważnych; przy kościołach, w centrum wsi lub osad. Stawiano je także w miejscach mniej ważnych lub całkiem na odludziach. Stawiane na końcu wsi, wytyczały jej granice. W kilku regionach Polski, te graniczne krzyże, były świadkami ostatniego pożegnania osoby zmarłej z wsią i jej społecznością. Pod krzyżami stojącymi na rozstajnych drogach, witano zacnych przybyszów i żegnano odchodzących gości. Stawiane przy ścieżkach do lasów, miały chronić mieszkańców przed czyhającym w lesie złem. Lokowane przy zbiornikach wodnych miały chronić przed utonięciem lub upamiętniały czyjeś utonięcie. Służyły do pochówków pod nimi. Akt zgonu nr 23 z 1811 roku z parafii Raszyn.

http://metryki.genbaza.pl/genbaza,detail,163330,6

Akt nr 23   Posiada Załuski

Roku tysiąc osiemset jedenastego dnia czwartego miesiąca maja o godzinie piątej pod wieczór przed Nami Proboszczem Raszyńskim sprawującym obowiązki urzędnika Stanu cywilnego gminy raszyńskiej powiatu warszawskiego w departamencie warszawskim Stawili się; Piotr Baran mający lat pięćdziesiąt dwa, tudzież Grzegorz Ostrowski mający lat trzydzieści dwa obydwaj stanu rolniczego gospodarze we wsi Opaczy Dużej do której Posiada Załuski jest przyległa w gminie i parafii raszyńskiej położonej zamieszkali i oświadczyli Nam iż znaleźli człowieka płci męskiej w tym dniu, wcale nieznanego, który się obwiesił w gaiku między brzezinką tejże Posiady Załusk w gminie i parafii raszyńskiej, zostający już wiszonego, za uczynioną tedy przez zesłanych od rządu Fizyka i chirurga na miejscu excuteracyja i wykonanym w przytomności mnie urzędnika cywilnego opisie i zatwierdzeniem podpisu mojego, tenże Człek na rozstajnej drodze pod figurą głęboko w ziemię zakopany został. Po czym oświadczający gdy pisać nie umieją my akt niniejszy zejścia takowego po przeczytaniu onego stawiającym podpisaliśmy.

Ksiądz Szczepan Bogdanowicz proboszcz raszyński sprawujący obowiązki urzędnika stanu cywilnego.

 

Każdy z wznoszonych krzyży był okolicznym drogowskazem; zarówno duchowymi, czysto ludzkimi jak i dosłownie użytkowymi. Niektóre krzyże z czasem stały się tak charakterystyczne dla miejscowego krajobrazu, że podróżni określi swoje położenie w terenie względem nich. Chociaż większość z nich jest dzisiaj anonimowa, każdy krzyż do czegoś nawołuje lub przypomina o zdarzeniu z przeszłości. Były wznoszone w podzięce za otrzymane łaski, za uzdrowienie z choroby, za uratowanie z wojennej pożogi, lub klęski żywiołowej. Stąd tak wiele z nich powstało w czasie wojen i powstań lub po ocaleniu mieszkańców przed nadciągającą zarazą.

Charakterystyczne są krzyże choleryczne. Osoby które pochłonęła zaraza chowano na osobnych cmentarzach cholerycznych i wznoszono krzyże, które noszą nazwę krzyży morowych, lub krzyży cholerycznych. Występowały jako pojedyncze lub potrójne. Forma ustawienia trzech krzyży była ściśle określona. Pośrodku znajdował się dwuramienny krzyż zwany krzyżem cholerycznym, morowym lub od hiszpańskiego miasta – karawaką. Taki rodzaj krzyża nazywany jest także krzyżem św. Zachariasza. Po jego bokach stawiano dwa niższe krzyże jednoramienne. Takie krzyże w dobrym stanie zachowały się w kilku miejscowościach m.in. w Babkowicach w Wielkopolsce. Na pionowych i poprzecznych belkach wyryto 7 krzyży oraz 18 liter będących początkiem modlitewnych psalmów. Patronami od morowego powietrza byli św. Rozalia i św. Roch.

Osobnym zagadnieniem są krzyże pokutne. Stawiane były na przestrzeni XIII do XIX wieku. Zwyczaj  stawiania ich przywędrował do Polski z zachodu Europy. W Niemczech i Czechach zwane były krzyżami pojednania, bo nie pokuta a akt przebaczenia leżał u podstaw stawiania krzyży. Krzyże te przypominają raczej o surowości prawa, niż skrusze zabójcy. Stawiane one były przez sprawców zbrodni po spełnieniu kilku warunków m.in. pielgrzymka do miejsc świętych, poniesienie opłat sadowych, wpłacie pewnej sumy na rzecz Kościoła -światło, pochówek, msze za zmarłego, msza za sprawcę, zadośćuczynienie rodzinie ofiary – pokrycie kosztów leczenia, renta dla wdowy itp.  Te kamienne krzyże nader często przenoszone były z pierwotnych miejsc ich umiejscowienia w odległe miejsca. Wykorzystywane były na cmentarzach, w parkach i ogrodach. Niejednokrotnie posłużyły jako tani materiał kamieniarski przy wznoszeniu nowych krzyży lub budowli. Przykładem jest Bytom Odrzański, gdzie kilka takich krzyży zostało wmurowane przy budowie wieży. Także na Ziemi Świętokrzyskiej można spotkać krzyże pokutne. Znajdują się w pobliżu Kielc, w Żernikach, w gminie Sobków, w powiecie jędrzejowskim.

Mówiąc o krzyżach i genealogii nie sposób nic nie powiedzieć o instytucjach, do których najczęściej zwracamy się listownie lub e-mailowo. Odpowiedzi na piśmie z tych instytucji są podstemplowane pieczątkami z wizerunkiem krzyża. Mają go liczne USC miast w których herbie jest krzyż.  Wykorzystują go także PCK, Policja i niektóre Towarzystwa Genealogiczne. Krzyż jest w logo; Warszawskiego i Ostrowskiego TG oraz ŚTG „Świętogen”. Podczas wertowania aktów spotykamy się z nazwiskami których krzyż stał się etymonem słowotwórczym. Oto niektóre z takich nazwisk; Krzyżak, Krzyżan, Krzyżaniak, Krzyżanowski, Krzyżeński, Krzyżewski, Krzyżkowiak, Krzyżosiak, Krzyżuk. Nie sposób nie wspomnieć też o licznych miejscowościach, które w swej nazwie mają ten znak. Są one rozsiane po całej Polsce. Zajmują kilka stron Słownika geograficznego Królestwa Polskiego; Krzyż, Krzyżaki, Krzyżanów, Krzyżanowice, Krzyżany, Krzyżowa… To tylko niektóre z nich. W naszym województwie też jest kilka takich miejscowości. Najbardziej jednak znane są; klasztor na Świętym Krzyżu i ruiny zamku Krzyżtopór w Ujeździe.

Dzisiaj proste krzyże stają się niepopularne. Dla części ludzi są wręcz passe. Wykorzystywane są też nader często do niemających nic wspólnego z religią celów. (Amber Gold, faszyści, sataniści, Ku-Klux-Klan skinheadzi). Ostatnio zapanowała moda na ich usuwanie. Niektórzy chętnie posprzątaliby je wszystkie. Myślę, że nie trzeba odgórnych zaleceń, decyzji, poleceń do ich usuwania. Krzyże starzeją się, niszczeją i same znikają z polskiego krajobrazu. Taka jest kolej rzeczy. Trzeba robić wszystko by swym działaniem nie przyczyniać się do powstawania nowych krzyży. Myślę tu o krzyżach stawianych na miejscu wypadków komunikacyjnych oraz o opisywanych powyżej przyczynach stawiania krzyży – prześladowania, wojny, zarazy, powstania.

Jerzy Wnukbauma